Były już porady szafiarskie i dotyczące ścieżki kariery, a teraz nadszedł czas, by zająć się tematem bardziej ważkim. Dzisiejszy poradnik, skierowany jest do osób znajdujących się u władzy oraz tych, które władzę wkrótce zdobędą. Bo posiąść władzę – nie sztuka, większą sztuką jest ją utrzymać.
Otóż wiele wskazuje na to, że łatwiej i przyjemniej rządzi się społeczeństwem, które nie czyta książek. Istnieje bowiem niebezpieczna zależność pomiędzy czytaniem a myśleniem. Szereg badań wykazuje wzmożoną aktywność kory skroniowej w lewej półkuli mózgu; co gorsza, aktywność ta utrzymuje się na dłużej. Może to prowadzić do lepszego funkcjonowania czytającej jednostki w sytuacjach społecznych, w tym wzrostu jej umiejętności komunikacji werbalnej oraz poziomu empatii. W obliczu tych faktów, należy się poważnie zastanowić, czy inwestowanie publicznych środków finansowych w akcje promujące czytelnictwo jest działaniem pożądanym. Niewykluczone, że lepiej zmienić strategię, wspierać wszelkie inicjatywy zachęcające jednostki do nieczytania, zwiększyć VAT na książki oraz wprowadzić nowy podatek, który obejmie tych, którzy przeczytali w ciągu roku więcej niż 3 (słownie: trzy) strony tekstu A4 lub posiadają w domu więcej niż 2 (słownie: dwie) pozycje książkowe. Proponowane poniżej przykłady wydają się potwierdzać przypuszczenia, że książki, czy słowo pisane w ogóle, mogą być niebezpieczne i prowadzić do działań wywrotowych oraz zagrażających prawidłowemu funkcjonowaniu mechanizmów społecznych.
Ray Bradbury: 451 stopni Fahrenheita
Wizja świata, do której każdy poważnie myślący o władzy powinien dążyć. Książki są zupełnie zakazane, nie wolno ich czytać ani posiadać. Ich usuwaniem zajmują się specjalnie wyselekcjonowani i wyszkoleni strażacy, a znalezione przez nich książki zostają spalone. W temperaturze 451 stopni Fahrenheita oczywiście. Główny bohater, Guy Montag, entuzjastycznie palący zakazaną literaturę strażak, poruszony zachowaniem kobiety, która wolała spłonąć wraz ze swoimi książkami, niż je zostawić, ukradł jedną z nich. I przeczytał. I kiedy zrozumiał, czego się go pozbawia, zaczął planować bunt przeciwko systemowi. Od razu widać, że lepiej dusić takie postawy w zarodku i dążyć do sytuacji, w której nie ma już co palić, bo nikt książek nie kupuje i nikomu nie opłaca się ich wydawać. Ci, którzy je piszą, wymrą z głodu. I po kłopocie.
George Orwell: Rok 1984
Tu z kolei znajdziemy doskonały, choć pracochłonny i wymagający sporego personelu, sposób na ograniczenie wpływu literatury na społeczeństwo. Upraszczając, chodzi o to, by stworzyć język, z którego wyeliminujemy niepotrzebne wyrazy, mogące być niewygodne dla władzy (np. wolność, przyjaźń, sprawiedliwość, moralność, miłość, itp.). Wiadomo, że do codziennej komunikacji, wystarczą słowa, takie jak: jeść, spać, kupować, samochód, mieszkanie. Warto też zostawić słownictwo specjalistyczne, bez którego nie da się wykonywać danych zawodów. Można dorzucić trochę nowych pojęć, ułatwiających sprawowanie władzy. Cała reszta jest zbędna i może prowadzić do niebezpiecznych refleksji. Początkowo, przydatne będą dokładne słowniki, jednak kolejne pokolenia będą nabywać naszą nowomowę od maleńkości, a z czasem język, którym posługuje się literatura stanie się po prostu niezrozumiały. Niestety, jest to sposób dla osób cierpliwych, myślących strategicznie i długofalowo.
Umberto Eco: Imię róży
Jeśli nie da się wszystkich książek od razu spalić, a nie mamy czasu na długoterminowe działania opisane powyżej, zawsze możemy ostrożnie wybrać, co czytelnikom czytać wolno. Przedstawiony w tej powieści mnich Jorge, nie znosi śmiechu (wiadomo przecież jak bardzo śmichy chichy podważać mogą autorytet), dlatego dąży do kontrolowania tekstów, które czytają podlegli mu mnisi. Warto się na nim wzorować, bo przecież wpływając na to, co czytają nasi podwładni, kontrolujemy ich życie, myśli i poglądy. A skoro wszyscy będą myśleć tak samo, to jak się nam przeciwstawią? Niebezpieczny z punktu widzenia władzy dialog, wymiana myśli i idei, kwestionowanie usankcjonowanej autorytetem prawdy, nie będą miały racji bytu. Mało kto będzie dążył do zmiany, nieliczni będą podważać zastałe wartości. A nielicznych zawsze łatwiej unieszkodliwić.
Miasteczko Pleasantville (1998), reż. Gary Ross.
Rodzeństwo, David i Jennifer, za sprawą dziwnego pilota do telewizora, zostają przeniesieni do świata czarno-białego sitcomu osadzonego w latach 50-tych. Wszystko jest czarno-białe, jednak nieskazitelnie poprawne i miłe. Żony nie przypalają obiadów, na które mężowie się nie spóźniają. Nastolatki nie uprawiają przedmałżeńskiego seksu, nikt się nie kłóci, jest sterylnie i czysto. A książki w bibliotekach mają białe niezapisane strony. A jednak coś zaczyna pękać, niektóre zasady zostają złamane, stopniowo pojawiają się kolory. Ludzie zaczynają próbować nowych rzeczy i niektórzy stają się „kolorowi”. W książkach zaczynają się pojawiać słowa, opowieści i wiedza. I nic już nigdy nie będzie proste, nieskomplikowane, i przyjemne. To może lepiej nie czytać i żyć w pięknym i prostym świecie, w którym nie ma problemów, bo wszyscy są tacy sami?
To tyle inspiracji na dziś dla ludzi, którzy chcą zdobyć i utrzymać władzę. Liczymy, że nie zapomną, że to my udzieliłyśmy im tych skromnych porad. I że nam to jakoś wynagrodzą. Nawet niekoniecznie finansowo. Niech nas po prostu zostawią w spokoju i pozwolą do woli czytać to, co chcemy i kiedy chcemy. To nam wystarczy.
—
Już ostatni dzień głosowania w Konkursie na Blog Roku. Pomimo wielu kontrowersji, postanowiłyśmy się nie poddawać i walczyć do końca, dlatego już po raz ostatni na blogu, prosimy Was o głosy. A także głosy waszych sióstr i braci, mężów i żon, sąsiadów i sąsiadek, kochanków i kochanek, dzieci, a także psów, kotów, chomików, kanarków oraz królików (bez względu na płeć).
Dziękujemy za dotychczasowe zaangażowanie!