Antologia “Zabawa w Boga”, czyli rozmowa o opowiadaniach polskich autorów

Zabawa w Boga to zbiór opowiadań młodych, polskich autorów, skupionych wokół Sekcji Literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki, działającego już od 2005 roku. Antologię otwierają i zamykają utwory Benjamina Rosenbauma (Przyjmujący nowe i Pomarańcza), pisarza uznanego na Zachodzie, a w Polsce dość chyba jednak mało znanego. Według zamysłu twórców, mają one stanowić pewien punkt odniesienia do tekstów polskich autorów. Pomarańcza opiera się na ciekawym żartobliwym pomyśle, ale jest tak króciutka, że trudno o niej coś więcej napisać. Natomiast Przyjmujący Nowe zasłużyło na nominację do Nebuli – jest w nim i ciekawa koncepcja świata, i zaskakujące zakończenie, i pytanie o istotę naszej tożsamości.

Co sądzimy o opowiadaniach w tej antologii? Postanowiłyśmy sobie o niej chwilę blogowo porozmawiać.

PART_1513890712746Tak, dobrze widzicie. Książka, piasek, kolorowe paznokcie – lato w pełni. Antologię przeczytałyśmy już dawno. Dopiero teraz jednak udało się nam o niej napisać. Dobrze, że robimy notatki 🙂

Milvanna: Po raz kolejny przekonałam się chyba, że opowiadania to nie do końca forma, która mi odpowiada. Nie umiem zgrać się z ich długością, chciałabym raczej dowiedzieć się czegoś więcej o postaciach, bohaterach, historii. Potrzebuję poczucia, że coś tworzy większą całość, nie jest wyrwanym fragmentem rzeczywistości. Oczywiście nie jest to „problem” opowiadań, tylko mój (o ile w ogóle możemy tu mówić o problemie; taka najwyraźniej moja uroda). Dlatego też chyba po prostu nie mogłam z góry założyć sukcesu przy lekturze, a potem ewentualnie się rozczarować.

Grendella: Opowiadanie to wbrew pozorom trudna forma. Może nawet trudniejsza w przypadku prozy fantastycznej niż realistycznej? Fantastyka w dużej mierze polega przecież na światotwórstwie, a w krótkiej formie dość trudno taki fantastyczny, spójny i przekonujący świat zbudować. A żeby opowiadanie było naprawdę dobre i “zapamiętywalne” trzeba dorzucić fajnie skonstruowaną fabułę, ciekawych bohaterów (najlepiej nie za dużo), i to “coś”, co zmusza do myślenia. Krótko mówiąc, niełatwa to sztuka.

Milvanna: Masz rację, zbudowanie świata, zbudowanie ciekawej i składnej fabuły na kilkunastu stronach nie może być proste. Może właśnie miarą sukcesu może być fakt, że chce się do danego świata wrócić lub czuje się niedosyt?

Grendella: Coś w tym jest. Pod względem światotwórstwa na pewno wyróżnia się Ordan Magdaleny Czarneckiej z fajnie zarysowanym światem zamieszkiwanym przez ludzi, jaszczury i vorkam, z bohaterem poszukującym magicznej substancji, co kojarzy mi się nieco z Diuną. Choć fabuła nie do końca mnie porwała, to była skonstruowana poprawnie i w sumie chętnie bym do tego świata wróciła. Zainteresowała mnie też wizja przyszłości w Marzeniu Rotha Małgorzaty Binkowskiej, w której genialne dziecko-hybryda, post-człowiek właściwie, o nadludzkich zdolnościach intelektualnych projektuje długofalowe przedsięwzięcie w wymiarze globalnym. Problematyka związana z transhumanizmem bardzo, bardzo na plus, ale… jakaś taka niedokończona wydała mi się ta opowieść. Z rozmachem zaczyna się też Serce Vann Karoliny Fedryk, która stara się nakreślić upadek społeczeństwa, które utraciło swoją magię i rozpad ideałów młodej bohaterki, ale znowu wizja ta wydaje się niepełna.

Milvanna: Ja z kolei sporo oczekiwałam od Kar i żywiołów Jesiona Kowala, w którym autor nie tworzy własnego świata, a przenosi bohaterów do lekko zmodyfikowanej wersji naszej rzeczywistości, inspirując się silnie Burzą Szekspira. Burzę czytałam na zajęcia z literatury latynoamerykańskiej jako tło dla Ariela Rodó. No i tak się składa, że mam przez to do sztuki duży, bardzo duży sentyment. Może dlatego opowiadanie mnie rozczarowało? Problem jest taki, że nie umiem właściwie do końca określić powodu. Może dzieje się tam za dużo, jak na te kilkanaście stron? Może momentami drażni mnie język? Bo sam pomysł wydaje się być całkiem w porządku. Przeniesienie wydarzeń do mieszkalnego bloku, „zwyczajni” ludzie, którzy okazują się nie tacy znowu zwyczajni, jakaś tam nastoletnia miłość. A jednak coś mi nie grało. Może mi pomożesz? Jak Ty odebrałaś utwór?

Grendella: Drażnił mnie niemożebnie. Rozumiem, że Kowal chciał się po szekspirowsku pobawić w słowotwórstwo i oryginalne metafory. Wymaga to odwagi. Ale wyszło sztucznie. Nie mogłam się skupić na fabule, bo co chwila wpadałam w irytację przez zwroty typu “zdezelowane szczury”, “ciemnopluszowa, wyświechcona, sprężyniasta wersalka o grzbiecie zdechłego bizona”, “stukstukurs maszyny”… Miałam wrażenie, że autor usilnie stara mi się zaimponować, ale nie bardzo mu to wyszło. A skoro jesteśmy przy retellingu znanych opowieści, to o wiele bardziej przypadło mi do gustu opowiadanie Korona Północy Anny Askaldowicz – wariacja na temat Ariadny, Tezeusza i Dionizosa. Fabuła jest tu statyczna, ale autorka bardzo dobrze buduje nastrój melancholii i tęsknoty za czymś, czego być może nigdy nie było, porusza czułe struny, nie moralizując. W mojej ocenie to najlepsze opowiadanie w tym tomie.

Milvanna: Chyba się z Tobą zgodzę. To takie kompletne opowiadanie, któremu daje dodatkowe punkciki za inspirację ukochanymi przeze mnie mitami greckimi. Myślę sobie, że rywalizować z nim może Wyliczanka Agnieszki Zapart. Urzekło mnie używanie przez nią gwary śląskiej i osadzenie akcji w Katowicach (wiadomo, jako dziewczyna z Podlasia darzę Śląsk głębokim uczuciem). To ostatnie w antologii opowiadanie wydaje mi się być słodką wisienką na średnio udanym torcie. Opowieść opiera się na rozmowie babci z wnuczkiem, któremu przekazuje ona historię dość tragicznej w skutkach zabawy z dzieciństwa. Rzeczywistość dzieci jest smutna, pełna przemocy, od której ucieczką staje się świat wyobraźni. Podoba mi się atmosfera, mrok, zaskakujące rozwiązanie, język.

Grendella: Tak, mi również podobała się Wyliczanka! Tu zabawa z językiem wyszła świetnie, bardzo udany eksperyment.

Milvanna: Ciekawy, według mnie, był też Lek Marty Potockiej. Ludzie postawieni w obliczu przełomowego odkrycia – leku ratującego życie, co w konsekwencji prowadzi do wydłużenia życia ludzkości. Po latach od zdarzenia, trzeba podjąć decyzję na szczycie – co dalej? Jak sprostać wyzwaniom starzejącego się społeczeństwa? Czy możliwe jest życie bez chorób i śmierci? Wydaje mi się, ze Potockiej udało się zarysowanie tego świata, na tyle, na ile to było możliwe, co nawet mnie zaintrygowało, przyznaję.

Grendella: To opowiadanie podejmujące ważki temat, ale językowo kojarzyło mi się ze sprawozdaniem i trochę mnie tym rozczarowało. Długowieczność, tym razem połączona z upadkiem arystokracji, jest też przewodnim motywem opowiadania My eter Alicji Tempłowicz. Autorka eksperymentuje trochę z perspektywą narracyjną, co poczytuję jej na plus, ale jako całość utwór mnie nie przekonał.  Trochę bardziej podobał mi się natomiast Chirurg Anny Hrycyszyn z jego praktykującym “medycynę alternatywną” lekarzem. Opowiadanie zgrabnie łączy relację z sali sądowej z retrospekcjami i czyta się przyjemnie, ale czegoś mu brakuje. Może mocniejszej puenty?

Milvanna: Czegoś, choć bardzo niewiele, zabrakło też utworowi Mrok zabije wieloryba Olgi Niziołek. Czasami, kiedy czytam pierwsze zdanie utworu, nieważne, czy ma jakiś głębszy sens, czy nie, wiem, że będzie dobrze. I tak właśnie zadziałało na mnie „Kobieta z wielorybem w brzuchu, pochłonięta szukaniem sposobów na zabicie zwierzęcia, nie słyszała dzwonów” (s. 138). Już tu zostałam częściowo kupiona. Historia Magdy z wielorybem w brzuchu, którego w żaden sposób nie może się pozbyć, i którą los połączył z Krukiem, młodym mężczyzną zawodowo barwiącym na czarno znoszone już dżinsy za pomocą mroku, który ma w sobie. Jest tu szukanie swojego miejsca, trudna miłość, walka z czymś, z czym ciężko sobie poradzić, a co trawi człowieka od środka. Weszłam w środek tej opowieści. Całość trochę zaburzyły mi końcowe słowa, może nieco zbyt dosadnie tłumaczące sedno historii. Nie wiem jak Ty, ale ja chętnie bym coś pani Niziołek przeczytała.

Grendella: Ja również. Mrok zabije wieloryba tworzy ciekawy, mroczny klimat. Jest nieoczywiste, oddziałuje emocjonalnie. Smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tej historii o miłości dwojga odmieńców.

Milvanna: Hmm, cóż nam jeszcze zostało z tego zbioru?

Grendella: Kot z pudełka Łukasza Marka Fiemy. Opowiadanie lekko futurystyczne, z bohaterką chorą na raka, w której życiu pojawia się tajemniczy kot. Pozostawiło po sobie pewien niedosyt, autor podrzuca nam pewne tropy, ale nie do końca wykorzystuje ich potencjał. I Warunek początkowy Krystyny Chodorowskiej – tekst dotykający przyszłości muzyki, z bohaterem, poszukującym odpowiednika hologramu ekspedientki ze stacji benzynowej. Szczerze mówiąc, znużyło mnie to opowiadanie.

Milvanna: Myślisz, że uda nam się jakoś sensownie podsumować nasze wrażenia?

Grendella: Boję się, że nie :D. Na pewno nie żałuję czasu poświęconego na lekturę, ale mam wrażenie, że trudno mi się pisze o antologii opowiadań. Nie wiem, czy się tego jeszcze kiedyś podejmę. Zamiast podsumowania, wybieram więc trzy nazwiska autorów, którzy do mnie najbardziej przemówili – ANNA ASKALDOWICZ, OLGA NIZIOŁEK i MAGDALENA CZARNECKA. A Ty?

Milvanna: Dorzucam AGNIESZKĘ ZAPART. I wiesz co? Mamy jednak podsumowanie. W tej antologii, to jednak kobiety rządzą!

Grendella: Rzeczywiście! I tego się trzymajmy 🙂

Za propozycję przeczytania antologii serdecznie dziękujemy Annie Kańtoch. Mamy potwornego kaca moralnego, że tak długo nie napisałyśmy o Zabawie w Boga… Ale niestety, na blogu nie działo się długo dosłownie nic. Mamy nadzieję, że te opowiadania będą stanowić punkt przełomowy i powrót do regularnego pisania… Same za siebie trzymamy kciuki!