Poznajcie Królewskiego Skrytobójcę, czyli czytajcie Robin Hobb.

Obserwuję wzmożoną aktywność końcowo- i początkowo-roczną na innych blogach. Podsumowania, najlepsze książki roku, plany czytelnicze i nowe wyzwania – wszystkie te wpisy czytam z przyjemnością, ale żeby samej napisać coś podobnego? Niekoniecznie. Jeszcze rok temu, próbowałam się do czegoś takiego przybrać, bo może by i wypadało, ale teraz wiem już na pewno, że to zupełnie nie dla mnie. Także ani podsumowania, ani planów, ani wyzwań nie będzie. Chyba, że Milvanna się na to porwie…

Muszę za to przyznać, że poczytałam sobie w mojej długiej przerwie świątecznej sporo. Pochłonęłam piąty tom przygód Flawii de Luce, którym siostra już się zachwycała, więc tylko przyklasnę jej wrażeniom. Wsiąkłam też w pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza i nawet wybrałam się do księgarni po część kolejną, jednak akurat „wyszła” – ciężkie bywa życie osoby, która wszelkie cykle lubi pochłaniać w całości, prawda? A potem uległam podszeptowi Rusty Angel, która stwierdziła, że w naszym wpisie o tym, jak obrzydzić komuś zimę brakuje jeszcze jednego sposobu inspirowanego lekturą cyklu autorstwa Robin Hobb. Zatem celem przypomnienia sobie, o co dokładnie chodziło, zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki: na pierwszy ogień poszła trylogia o Skrytobójcy, a zaraz potem kolejna o królewskim Błaźnie, na Żywostatki też przyjdzie czas, ale chwilowo nie mam pod ręką wszystkich części – co się odwlecze, to nie uciecze.

t13p

Tak wygląda moje wydanie, a właściwie wydanie Milvanny. Jednak MAG właśnie wznowił tę trylogię (na razie pierwszy tom, ale zakładam, że na tym nie poprzestanie) w innej szacie graficznej. Szukajcie.

Wybaczcie, że nie będę pisać o poszczególnych tomach Skrytobójcy po kolei, bo po prostu widzę je jako całość. Owszem Uczeń Skrytobójcy, Królewski Skrytobójca i Wyprawa Skrytobójcy (rozbita niestety na dwie części, czego tygryski nie lubią najbardziej) stanowią pod względem konstrukcyjnym zamkniętą i logiczną całość, jednak dopiero po przeczytaniu wszystkich tomów doceniamy rozmach, tworzonej przez Robin Hobb opowieści. I to jest chyba jeden z powodów, dla których lubię tę autorkę – jasny zamysł odnośnie zarysu historii, którą opowiada nie zbaczając zbyt często z ustalonej wcześniej ścieżki i nie wprowadzając dziesiątek nowych postaci, z którymi nie bardzo wiadomo co potem zrobić. Tak, Robin Hobb potrafi pisać prawdziwą epicką fantasy, przy czym nie pozwala wydarzeniom wymykać się spod kontroli i piętrowo rozrastać. Jeśli ma więcej pomysłów, to po prostu poświęca im kolejną trylogię lub tetralogię, które znów stanowią całość, łącząc się z poprzednimi tematycznie. I tak jest dobrze. Wolę takie podejście niż wybujałe sagi w stylu Koła czasu Roberta Jordana, czy Miecza Prawdy Terry’ego Goodkinda, których poszczególne tomy są na ogół bardzo nierówne (przypadek obu autorów), w których nie wiadomo czy autor ukończy cykl (przypadek Jordana), i gdzie ciężko wszystkie wątki fabularne spójnie pozbierać i zgrabnie zamknąć (przypadek Goodkinda). Dobrze, że Robin Hobb wybrała inną drogę.

Głównego bohatera, nieślubnego syna następcy tronu (a jakże!) poznajemy w wieku sześciu lat, gdy zostaje po prostu przywieziony na królewski dwór w Koziej Twierdzy. Jako bękart nie jest oczywiście przyjęty specjalnie ciepło, nigdy nie poznaje swego ojca Rycerskiego, który zrzekłszy się tronu na rzecz swojego młodszego brata, Szczerego, usuwa się w cień i wkrótce ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Początkowo ciekawski dzieciak wychowuje się pod szorstką opieką koniuszego swego ojca, Brusa lecz okazuje się że potomka królewskiego rodu (choćby i z nieprawego łoża) nie da się tak po prostu zostawić w spokoju i chłopak zaczyna uczyć się fachu skrytobójcy pod okiem mistrza Ciernia, a także królewskiej magii, zwanej Mocą. Oczywiście nie czyni to jego życia łatwiejszym, przez jednych jest po prostu ignorowany, inni traktują go z otwartą wrogością – życie Bastarda na królewskim dworze nie jest usłane różami. Prawdziwie przychylnych ludzi ma wokół siebie niewielu, a jego relacje z Brusem i Cierniem, będą się rozwijać w nie do końca przewidywalny sposób.

Sytuacja samego Królestwa Sześciu Księstw również stabilna nie jest, bo jest ono nękane przez najeźdźców na czerwonych okrętach, którzy grabią nadmorskie wioski, lecz co gorsza zakażają mieszkańców przerażającą chorobą, nazywaną kuźnicą, która pozbawia ich wszystkich uczuć i emocji, czyniąc z nich coś w rodzaju współczesnych zombie. Jakby problemów było mało, pozostali przy życiu synowie króla Roztropnego, Szczery i Władczy, nie pozostają w przyjacielskich stosunkach. Młodszy z nich, Władczy, jest żądnym władzy, okrutnym, zblazowanym młodzieńcem, którego interesują tylko i wyłącznie własne korzyści. Szczery z kolei przedkłada nad osobiste szczęście dobro królestwa i podwładnych, ryzykując dla nich własne zdrowie i życie. Wiadomo, że z zestawienia tak przeciwstawnych charakterów nic dobrego wyniknąć raczej nie może, ale do czego to wszystko doprowadzi nie wyjawię.

Niektórzy narzekają, że trudno się w prozę Robin Hobb wciągnąć. Być może to kwestia pierwszoosobowej narracji, która czasem traci trochę na dynamice na rzecz dokładności opisu. Wydaje mi się jednak, że to właśnie dzięki lekkości pióra, pozwalającej autorce opisywać zarówno szczegóły otaczającego świata widzianego oczyma Bastarda, polityczne i dworskie intrygi, jak również odczucia i emocje towarzyszące wydarzeniom, powieści te zachowują świeżość i oryginalność pomimo wykorzystywania dobrze znanych, tradycyjnych wręcz tropów. Nie brak tu ani opisów strojów, ani potraw, ani walk. Nie brak walk na miecze i magii, która występuje w dwóch odmianach. Pierwsza z nich to magia umysłu, występująca głównie wśród przedstawicieli rodu królewskiego, umożliwiająca psychiczną komunikację między nimi jak również w pewnym stopniu wpływanie na poczynania innych ludzi. Druga, zwana Rozumieniem, pogardzana i wstydliwa, polega nu umiejętności tworzenia psychicznej więzi ze zwierzęciem. Kojarzy się Wam z Pieśnią Lodu i Ognia Martina? Słusznie. Jednak Robin Hobb poświęca tej więzi o wiele więcej uwagi i eksploruje możliwości z nią związane o wiele głębiej. Jest tu zresztą jeszcze jedno podobieństwo do prozy Martina: otóż dobrym ludziom często przytrafiają się złe rzeczy. Autorka nie uśmierca wprawdzie na prawo i lewo bohaterów, do których się przywiązujemy, jednak trudno założyć, że dobro zostanie wynagrodzone dobrem, że na końcu tych dobrych czeka jakaś nagroda. Otóż niekoniecznie.

Losy ludzkie są tu poplątane, motywacje bohaterów skomplikowane, ich wybory nieoczywiste. Niewiele tu postaci jednowymiarowych, postępujących schematycznie, nie poddających się zmianie, choć i takie się zdarzają (vide książę Władczy, który jako czarny charakter staje się momentami groteskowy). Praktycznie nie ma również damsels in distress, bo kobiety nie boją się wziąć spraw w swoje ręce, choć nie zawsze szczęśliwie się to dla nich kończy. Ważnym motywem są natomiast opozycje pomiędzy: lojalnością wobec króla a lojalnością wobec najbliższych, dobrem ogółu i dobrem jednostki, wolnym wyborem a przeznaczeniem, uleganiem impulsom a wytrwałością. To właśnie wokół tych wyborów ogniskuje się opowieść o Bastardzie Rycerskim, początkowo chłopcu, a później młodzieńcu, który może zmienić przeznaczenie, o jego wewnętrznej walce pomiędzy poczuciem obowiązku a miłością, i o jego związku z wilkiem, z którym łączy go Rozumienie. Powiedziałabym Wam jeszcze o tym skąd się biorą w Królestwie Sześciu Księstw smoki i o Błaźnie, który jest postacią fascynującą, ale te historie najlepiej jest poznawać drobnymi krokami, dając się ponieść opowieści Robin Hobb.