„Nie da się uprawiać magii za pomocą książek,
chyba że to bardzo szczególne egzemplarze” (s.99).
A takich egzemplarzy chyba nie ma na świecie zbyt wiele. Zgodnie twierdzimy, że jednym z nich jest „Wśród obcych” Jo Walton. Pierwszy raz książka wpadła w nasze ręce dokładnie 6 stycznia (nie pytajcie, Milvanna ma pamięć słonia), kiedy odwiedziłyśmy naszą sąsiadkę, przyjaciółkę i przyszywaną siostrę w jednym. Zakupiła akurat tę książkę zupełnym przypadkiem. Po kilku miesiącach postanowiła oddać ją Grendelli. Ot tak. Grendella pożyczyła Milvannie. „Wśród obcych” zauroczyło nas na tyle, że postanowiłyśmy schować ją w kącie i z nikim nie dzielić. Moc książki okazała się silniejsza i po prostu musiałyśmy posłać ją w świat, do Doliny Kulturalnej. I jak tu nie mówić o magii?
Ten magiczny egzemplarz nas opuścił. Autorce podobała się polska okładka. Można o tym poczytać tu.
Grendella: Jednym z magicznych aspektów tej książki jest to, że zależnie od tego jak wolimy, możemy ją czytać jako powieść realistyczną albo fantastyczną. Główna bohaterka, nastoletnia Mor, traci w wypadku samochodowym siostrę bliźniaczkę, a wraz z nią jakąś ważną część siebie. Okaleczona fizycznie i psychicznie, ucieka od matki, trafia do ojca, którego właściwie nie zna, by po chwili znaleźć się w szkole z internatem, zupełnie nie przypominającej Hogwartu, gdzie wyraźnie odstaje od innych dziewcząt. Czysty realizm, prawda? Rzeczywiście, realistycznych szczegółów nie brakuje, podkreśla to pierwszoosobowa narracja w formie dziennika. Cóż więc w całej opowieści fantastycznego? Otóż Mor po prostu widzi wróżki.
Milvanna: No właśnie, ona je widzi tak po prostu, zwyczajnie. Tak jak dostrzega się siedzącego na płocie kota. Wróżki to chyba jednak jeszcze bardziej dzikie stworzenia. Pomagają, kiedy mają na to ochotę i w dość specyficzny sposób, co może nawet prowadzić do tragedii. Wróżki rzadko przypominają tolkienowskie elfy. Owszem, mogą być piękne, ale często spotyka się również prawdziwe maszkary. Co ciekawe, występują głównie w miejscach, które w jakiś sposób łączą człowieka i naturę, na przykład w ruinach w lesie. No i zdecydowanie trudniej wpaść na nie w Anglii niż w Walii, skąd pochodzi Mor. Wróżki nie mogą same wpłynąć na świat, potrzebują do tego ludzkiego wsparcia. I mogły na nie liczyć ze strony sióstr. Tylko wspólnie mogły przecież próbować powstrzymać zło kryjące się w ich matce.
A ten do nas za jakiś czas trafi.
Grendella: Magia w tej książce jest, jak w którymś momencie mówi sama Mor, inna niż w wielu powieściach fantasy. Z jednej strony istnieje w zupełnie codziennych sferach, np. w gotowaniu, czy akupunkturze, która magicznie uśmierza ból. A z drugiej jest niebezpieczna, nieprzewidywalna i nigdy nie wiadomo, jak i czy w ogóle zadziała. Trudno nad nią zapanować. Mor ma mieszane uczucia wobec magii i korzystania z niej: magia obronna jest ok., ale taka zmieniająca rzeczywistość już nie. Matka Mor z kolei jawi się jako zła baba jaga, której pobocznym celem jest zniszczenie córki, a ostatecznym – opanowanie świata. Tylko, czy aby na pewno tak jest? Na ile wiarygodna jest Mor jako narratorka?
Milvanna: Dokładnie. Tak naprawdę nie wiemy, na czym polega to zło tkwiące w matce. Może była niezrozumianą ekscentryczką? Może miała jakieś problemy psychiczne, które jeszcze wyostrzyła śmierć dziecka? Też mam wątpliwości, co do wiarygodności Mor. Jest nastolatką, która przeżyła koszmar, straciła siostrę, cząstkę siebie. Nie do końca potrafi poradzić sobie z traumą, zwłaszcza, że od wypadku nie minęło przecież dużo czasu. No a sztaby pomocnych ludzi i psychologów jakoś się w kolejce do dziewczyny nie ustawiają. Ostatecznie jest zagubioną, samotną dziewczynką. Czasami już prawie brałam ją za twardo stąpającą po ziemi osobę, a tu nagle, trach! Weźmy, na przykład, jej histerię związaną z przekłuwaniem uszu (no bo to przecież ułatwiłoby jej ciotkom magiczną kontrolę nad nią). Albo całą niepewność związaną z faktycznym istnieniem klubu książki, do którego należy. Czy działania magiczne Mor sprawiły, że klub zawiązał się w przeszłości? Czy ludzie, lubią ją tak po prostu, czy to ona ich do tego zmusiła?
Później Milvanna będzie czytać po hiszpańsku, a Grendella sylabizować po niemiecku.
Grendella: Czytając ten fragment o przekłuwaniu uszu, pomyślałam sobie, że pewnie nie widzę wróżek i w ogóle nie znam się na magii, bo za dużo dziurek w uszach w czasach młodości chmurnej i durnej sobie zrobiłam ;). Ale wracam do Mor. Fenomenalna postać. Bo masz rację, jako narratorka rzeczywiście jest niewiarygodna i otrzymujemy niezmiernie subiektywną wersję wydarzeń, w której istnieje magia. Ale jednocześnie, jest niezwykle prawdziwa – ból w nodze, o którym pisze, jako o integralnej części swojego życia, pierwszy alkohol i pocałunek z chłopakiem, którego właściwie nie zna, na prywatce przy dźwiękach The Clash – wszystko to w formie zapisków z pamiętnika, bardzo wiarygodnych moim zdaniem, nastolatki końca lat siedemdziesiątych. To co sprawia, że jest nastolatką wyjątkową, to jej refleksyjność – Mor naprawdę myśli: o sobie, o świecie, o ludziach wokoło, a wiele jej refleksji wywołują namiętnie czytane książki.
Milvanna: Piękne jest to, że czyta głównie sci-fi i fantasy a to właśnie te gatunki pomagają jej zrozumieć rzeczywistość. Dają jej jednak, moim zdaniem dużo więcej. Czytanie to dla niej w zasadzie jedyny sposób na nawiązanie nowych relacji z innymi. Wystarczy tutaj wspomnieć o ojcu. To dla niej zupełnie obcy człowiek, który zaczyna stawać się bardziej ludzki, kiedy rozmawiają czy piszą do siebie o książkach. Najlepiej czuje się w szkolnej czytelni, lokalnej bibliotece, księgarni, czy podczas spotkań wspomnianego już klubu książki. One są nie tylko odskocznią, ale źródłem inspiracji. One ją kształtują. Swoją drogą, lista przeczytanych przez nią książek jest dość imponująca, a w szybkości czytania prześciga Ciebie, mamę i babcię razem wzięte.
Grendella: No właśnie! Dorastanie Mor wiąże się głównie z książkami, i to sci-fi i fantasy – gatunkami, które w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w żaden sposób nie wiążą się z głównym nurtem, a i teraz często klasyfikowane są (zwłaszcza fantasy) jako czytadła oferujące czysty eskapizm. A tu proszę, proszę, okazuje się, że prowokują do myślenia i zaskakująco dużo mówią o naszym, realnym świecie. To mnie też urzekło, ten hołd oddany przez Jo Walton i pisarzom, i książkom, i czytelnikom fantastyki. Ta książka jest jak dialog prowadzony z innymi książkami i jednocześnie, jak rozmowa prowadzona z czytelnikami, którzy przynajmniej część tych lektur znają, a jeśli nie znają, to mają ochotę jak najszybciej poznać.
Milvanna: No i oczywiście książki to w powieści to wspólna pasja sióstr. Nie zapominajmy o siostrach! Mor mimo olbrzymiej straty, jest świadoma tego, że musi stworzyć sobie świat bez siostry. Pisze:
„Gdyby żyła, chyba i tak byłybyśmy zupełnie innymi osobami […]. Chcę żyć. Wydawało mi się, że będę musiała robić to za nas obie, bo ona za siebie nie może, ale tak się nie da. Nie mam pojęcia, co mogłaby robić, czego mogłaby chcieć, jak by się zmieniała. […] Życie za kogoś jest niemożliwe” (s. 222 – 223).
Mam takie wrażenie, że wiele sióstr (za braci nie będę się wypowiadać), nieważne, młodszych, starszych czy „bliźniaczych”, zdaje sobie sprawę, że ta druga jest jednak inna. I że, na przykład, nie można czegoś za nią przeżyć, od czegoś jej uratować.
A potem może nauczymy się serbskiego?
Grendella: Nie można. Nawet, jeśli bardzo by się chciało. Walton w ogóle pisze tak, że ma się wrażenie, że trafia w samo sedno, no nie? [Milvanna właśnie siedzi i pstryka zdjęcia co lepszym cytatom, więc nie wiem, czy się ustosunkuje do tego pytania retorycznego]. To jest książka warta każdej nagrody i nominacji, jaką otrzymała. I można do niej wracać. Zaczynam chyba zazdrościć, że wybiera się do kogoś innego…
Milvanna: Uwaga, ustosunkowuję się: tak! [Grendella kradnie pomysły i teraz sama pstryka zdjęcia]. Nie zazdrość. Trzeba dzielić się szczęściem. Kupimy ją sobie po angielsku. A później nauczymy się kolejnego języka i też sobie kupimy.
Grendella: Dobra, przekonałaś mnie!