Dużo się narzeka, że nikt nie czyta, że czytanie ma słaby PR i jest postrzegane, jako coś mało atrakcyjnego. W pewnym stopniu rzeczywiście tak jest, ale każdy z nas może robić coś małego we własnym zakresie, by to zmieniać. Można czytać dzieciom. Można z pasją o książkach opowiadać, a nuż się słuchacz skusi? Można też jak Padma poprowadzić ciekawą i wciągającą lekcję o literaturze, na której młodzież będzie miała szansę powiedzieć, co czuje i myśli, zamiast napisać kartkówkę ze „znajomości treści” – nie mam pojęcia, jak taka kartkówka ma kogokolwiek zachęcić do czytania czegokolwiek szczerze mówiąc.
Ci z Was którzy bywają tu regularnie, pewnie wiedzą, że oprócz prowadzenia zajęć o literaturze angielskiej na uczelni, uczę również angielskiego. Głównie młodzież i dorosłych. Dzieci, bardzo rzadko, i to tylko te starsze, z szóstej klasy szkoły podstawowej. Z młodszymi ciężko mi znaleźć wspólny język po prostu. I wiecie co? Ta młodzież, którą uczę, czyta. Może nie zawsze lektury szkolne, może niekoniecznie wielkie dzieła literatury światowej, ale czyta i to całkiem sporo. A ja z tego korzystam i bardzo często wykorzystuję teksty literackie na swoich zajęciach, na przeróżnych poziomach językowych, od naprawdę niskich do bardzo zaawansowanych.
Mina Bilbo Bagginsa na początku warsztatu Grendelli wyglądała tak.
Pomysłów przez dobrych parę lat pracy nagromadziło mi się tyle, że kiedy poproszono mnie o poprowadzenie warsztatu o literaturze na zajęciach językowych na konferencji metodycznej, zgodziłam się ochoczo, bo z moich obserwacji i rozmów z nauczycielami wynika, że owszem zdają sobie sprawę z korzyści płynących z wykorzystywania oryginalnych tekstów literackich na zajęciach, a jednak robią to stosunkowo rzadko. Dlaczego? Bo nie czują się ekspertami. Bo uważają, że ich uczniowie nie będą zainteresowani literaturą. Bo wydaje im się, że ich uczniowie są za słabi językowo. Bo mają napięte plany nauczania i muszą realizować założenia programowe. Bo, w końcu, nie mają czasu na przygotowywanie skomplikowanych arkuszy z ćwiczeniami. I ja to właściwie wszystko rozumiem, ale… wydaje mi się, że jednak można i że warto.
W warsztacie gościnnie wystąpili Bilbo Baggins, który początkowo nie był przekonany do mojego podejścia, oraz Batman i Piotruś Pan. A co oni mają z tym wspólnego? Oj, sporo, jak się okazuje, bo właśnie z nimi kojarzą mi się dwa podejścia do uczenia języka obcego z wykorzystaniem literatury. Otóż nauczyciel-Batman ma misję, walczy z mrokami ciemności i ignorancją, z mniejszą lub większą pasją opowiada, że Szekspir wielkim poetą był, mówi o kontekście i konwencjach literackich i oczekuje, że jego uczniowie sobie tę wiedzę przyswoją i dzieło docenią. Owszem, taka wiedza jest potrzebna studentom filologii angielskiej, ale przecież niekoniecznie ludziom, którzy przychodzą do szkoły językowej, by się języka obcego nauczyć, prawda? Nauczyciel-Batman może również skoncentrować się na zadaniach mających na celu sprawdzenie zrozumienia czytanego tekstu – owszem to również ważne, ale często nudne jak flaki z olejem. Albo może skupić się na szczegółowym omawianiu struktur gramatycznych i słownictwa – kwestia istotna, ale znowu powoduje, że książka jawi się jako coś martwego. Krótko mówiąc, nauczyciel-Batman, pomimo że się świetnie do zajęć przygotował sprawia, że uczniowie, owszem, podniosą swoje umiejętności rozumienia skomplikowanego tekstu, oraz poszerzą zasób struktur gramatyczno-leksykalnych, ale nadal pozostaną OBOK tekstu literackiego, nie zaangażują się w niego, nie stanie się on czymś dla nich ważnym.
A Piotruś Pan? Wiadomo, wieczny chłopiec, który nigdy nie dorasta, w nieustającej pogoni za przygodą i zabawą, otoczony wróżkami, syrenami, piratami. Nauczyciel-Piotruś Pan skoncentruje się raczej na tym, żeby zarówno on jak i jego uczniowie dobrze się bawili. Nie będzie wykładał o literaturze, ale sprawi, że ona ożyje. Nauczyciel-Piotruś Pan rozumie, że literatury nie trzeba stawiać na piedestale i składać jej hołdów. Że oprócz literatury wysokiej istnieje cała masa tekstów popularnych. Że żyjemy w czasach, w których narracja przeniosła się z kart książki na ekrany kin, telewizorów, i komputerów. Można nad tym ubolewać (to Batman), ale Piotruś Pan to wykorzysta, bo zdaje sobie sprawę, że jego uczniowie, zwłaszcza dzieci i młodzież, mają olbrzymią ilość wspólnych doświadczeń kulturowo-literackich. Znają Harrego Pottera, Hobbita, Władcę pierścieni, Igrzyska śmierci, Sherlocka Holmesa, Grę o tron – jeśli nie z książek, to z kina i telewizji – to daje niesamowite możliwości. Nauczyciel Piotruś Pan potraktuje tekst literacki jako punkt wyjściowy dla zadań językowych skoncentrowanych na uczniach, angażując ich intelektualnie i emocjonalnie, wykorzysta ich wiedzę o świecie i doświadczenia, sprawiając, że tekst literacki stanie się punktem wyjściowym, dającym możliwość wyrażenia WŁASNYCH refleksji i przemyśleń, niekoniecznie na temat samego tekstu, lecz życia w ogóle. Podsumowując, nauczyciel Piotruś Pan spróbuje zintegrować literaturę, język i życie, sprawić, że obcowanie z tekstami literackimi będzie przygodą.
Mapa bez której Grendella by się pogubiła. Przygotowana przez Matraska.
W prezentowaniu pomysłów, pomogła mi też niezwykle cenna mapa, dzięki której mogliśmy udać się do Królestwa Czytania, pobłądzić po Lasach Improwizacji, wdrapać na Wzgórze Pisania, czy spróbować zdobyć Zamek Poezji. W każdym z tych miejsc opowiedziałam o sprawdzonych na własnej i moich uczniów skórze sposobach na literaturę na zajęciach. Niedawno, moi 12-letni uczniowie czytali na przykład fragmenty Igrzysk śmierci w oryginale. Wcale nie są na bardzo wysokim poziomie, a tekst nie jest prosty. Ale wszyscy widzieli film i to dało im wystarczający kontekst, by zrozumieć bardzo dużo. O wiele więcej niż się spodziewałam, prawdę powiedziawszy. Później stworzyliśmy profile „facebookowe” (na dużych arkuszach papieru, nie w Internecie) Katniss Everdeen, gdzie bohaterka zamieszczała „statusy”, a inni je komentowali. Losowaliśmy również przeróżne przedmioty codziennego użytku (np. sitko, puder, drewniana łyżka) i zastanawialiśmy, jak mogłaby je wykorzystać, by przetrwać. Wyobraźnia moich dwunastolatków jest niesamowita, bawiliśmy się świetnie, nikogo nie kusiło by mówić po polsku. A efekt uboczny lekcji jest taki, że czwórka zaczęła czytać Igrzyska śmierci po polsku i z wypiekami na twarzy relacjonuje mi na każdej kolejnej lekcji wrażenia z lektury. Serce rośnie.
Grendella z mikrofonem wygląda tak. Nadworny fotograf nie zrobił żadnego zbliżenia. Grendella nie wie dlaczego, może miała nieodpowiedni kolor paznokci.
Moi gimnazjaliści z kolei po przeczytaniu innych fragmentów Igrzysk śmierci zaangażowali się w debatę na temat tego, czy wprowadzić program „Igrzyska śmierci” do polskiej TV (złagodziłam trochę formułę programu, dodając, że uczestnicy nie umierają naprawdę). Wcielili się w następujące role: 1) prezesa TV dla którego najważniejsza jest oglądalność, 2) rodziców zaniepokojonych przemocą i brutalnością programu, 3) nastolatków, którzy marzą o występie w TV i sławie, 4) nastolatków, którzy są przeciwni programowi, 4) reklamodawców zainteresowanych lokowaniem produktu, 5) polityków, którzy zmieniają zdanie w zależności od tego, które argumenty są silniejsze. Znowu dyskusja była ożywiona i pełna emocji.
Ale nie samą literaturą popularną człowiek przecież żyje. Bawiłam się też nie raz i nie dwa Romeem i Julią. Pewnego razu zastanawiałam się z licealistami, co by było gdyby, Romeo pojawił się w naszym mieście? Gdzie by poszedł, co zjadł? A co by się stało, gdybyśmy zaprosili go do domu? Z kim z domowników dogadał by się najlepiej? Co by mu się najbardziej spodobało w naszym mieszkaniu? A jakby zareagował, gdyby zobaczył, że ktoś napadł bezbronną staruszkę? Kiedy indziej, uczniowie wcielali się w role Romea i Julii, którzy próbowali przekonać rodziców, że ich małżeństwo ma sens. Jeszcze innym razem, na podstawie sceny balkonowej, pisali poradnik, jak uwieść kobietę.
Możliwości jest mnóstwo, jeśli tylko pozwolimy sobie i naszym uczniom uwolnić wyobraźnię. A jeśli są tu jacyś nauczyciele języków obcych, którzy chcieliby dostać ode mnie materiały ze szkolenia, niech napiszą, chętnie się podzielę. Bo głęboko wierzę w to, że czytać każdy może.
Bilbo Baggins ma już mapę. Ahoj przygodo!