Zamki! Wszędzie zamki! Czyli o kolejnym spotkaniu z Dianą Wynne Jones.

Grendella zauważyła w poprzednim wpisie podobieństwo pomiędzy Dianą Wynne Jones a dobrą czarownicą. Rzeczywiście w jej wyglądzie, a przede wszystkim w jej twórczości, jest chyba coś magicznego. Dzięki niej, a także dzięki Rusty Angel i jej wyzwaniu, które z nieba nam spadły, październik nie okazał się aż tak ciężki jak mógł. Dlaczego? Otóż zarówno Ruchomy zamek Hauru jak i jego kontynuacja, Zamek w chmurach przeniosły mnie do innego świata i sprawiły, że zapominam, że powinnam iść spać, bo muszę wstać do pracy niemal w środku nocy.

Zacznę może od tego, że uważam, że warto czytać książki tak, jak autorka je stworzyła. Teoretycznie, obie opowieści połączone są ze sobą głównie tytułowym zamkiem. W pierwszej części, poznajemy Sophie Kapeluszniczkę, która jako najstarsza z trzech sióstr, nie ma raczej szans na szczęście w rodzimej Ingarii. Młodsze siostry uczą się magii albo pracują w lokalnej piekarni. Sophie pozostaje pilnowanie rodzinnego biznesu, czyli ozdabianie kapeluszy, z którymi, przy okazji, można sobie czasem porozmawiać. Pewnego dnia, wredna czarownica z niewiadomych powodów zmienia dziewczynę w staruszkę. Sophie musi opuścić dom. Nie rozpacza jednak, zachowuje się jakby było to coś naturalnego. Myśli więc sobie, no tak, to oczywiste, że nagle jestem stara, kuśtyka przed siebie, aż w końcu trafia na Hauru, który cieszy się opinią groźnego czarodzieje, porywającego niewinne niewiasty i pożerającego ich serca. Warto poznać bohaterów, bo choć może nie zajmują w drugiej części dużo miejsca, to jednak odgrywają w historii ważną rolę. W Zamku w chmurach, znajdujemy się początkowo w odległym od Ingarii Zanzibie, gdzie Abdullah, niepoprawny marzyciel handlujący dywanami, wchodzi w posiadanie latającego dywanu. To dzięki niemu, podczas snu, zostaje przeniesiony w nieznane miejsce, gdzie po raz pierwszy widzi Kwiat Nocy, piękną księżniczkę, w której, oczywiście, zakochuje się całkowicie i bezwzględnie. Na jego nieszczęście, Kwiat Nocy zostaje porwana przez potężnego ifryta. I w tym momencie niebezpiecznie zaczynamy się zbliżać do zdradzenia kluczowych szczegółów obu książek, dlatego pozwolę sobie zamilknąć.

Okładka wygląda jak zdjęcie ruchomego zamku wykonane ruchomą łapką pijanego kota. Dowód, że nie należy oceniać książki po okładce.

Jak na razie w twórczości Wynne Jones zachwyciło mnie to, jak wykorzystuje doskonale znane już w baśniach motywy (bo przecież nie będziemy udawać, że wymyśliła dżiny, siedmiomilowe buty, czy latające dywany). Coś z nich wybiera, coś odrzuca, miesza, znowu coś dodaje i wychodzi jej z tego bardzo przyjemna, świeża całość. Dodaje do mikstury sporą dawkę dowcipu, dzięki czemu historie są nie tylko mądre, ale też zabawne. Mnie przynajmniej Sophie ganiająca z miotłą po zamku, albo trzydzieści panien nakłaniających małą dziewczynkę do wrzasku i jednoczesne doprowadzanie, hm, dorosłych mężczyzn na skraj załamania nerwowego, bawi. Tak na marginesie, Sophie jest chyba moją ulubioną postacią w książkach. Chociaż potrafi być diabelnie irytująca. Myślę, że mogłabym jej pożyczyć frazę „Przepraszam, niechcący”, której wyjątkowo nadużywałam, kiedy byłam podlotkiem. Nie ukrywam, Abdullah też nie jest mi obojętny. Fakt, buja w obłokach, ale ma chłopak gadane. Jakim cudem nie znalazł sobie kilku żon? Nie wiem. Serio, nawet dywanowi potrafi słodzić, mówiąc:

O bajeczna tkanino, karbunkule i chryzolicie wśród dywanów […] ten żałosny, niezdarny gbur pokornie przeprasza za rozlanie śmietanki na twą bezcenną powierzchnię… (s. 154)

Dodam jeszcze, że Abdullah oberżystkę nazywa “perłą z gospody”, “kwiatkiem przydrożnym” i “królową szczodrej gościnności” a jednocześnie nawet nie wie, czym jest piwo.

Przypadek i przeznaczenie to bardzo ważkie kwestie w Zamkach. W obu przypadkach mamy jakieś przepowiednie, próbę przechytrzenia losu, akceptację tego, co nas spotyka, łamanie i dotrzymywanie przyrzeczeń. Ponadto, pani Jones stworzyła ciekawych bohaterów, ani czarnych, ani białych, postawiła przed nimi sporo przeszkód, ale też pokazała ich w, wydawałoby się, nudnych, codziennych sytuacjach.

Bardzo się cieszę, że dzięki Rusty w końcu wzięłam udział w jakimś wyzwaniu czytelniczym i naprawdę jestem jej bardzo wdzięczna, bo na Dianę Wynne Jones pewnie szybko bym sama nie trafiła. Gdyby ktoś nie czuł się przekonany, niech zerknie na dedykację z Ruchomego zamku Hauru:

Ta książka jest dla Stephena.

Pomysł na tę opowieść podsunął mi pewien chłopiec w szkole, którą odwiedzałam. Poprosił, żebym napisała książkę o wędrującym zamku.

Zapisałam jego nazwisko i tak dobrze schowałam kartkę, że do tej pory nie mogę jej znaleźć.

Chciałabym mu bardzo podziękować.

Czyż to nie jest urocze?

 

Diana Wynne Jones, Ruchomy zamek Hauru. Tłum. Danuta Górska, Amber, 2005. (239 str).

Diana Wynne Jones, Zamek w chmurach. Tłum. Danuta Górska, Amber, 2006. (215 str).