“Hołd dla mroku”, czyli kolejna odsłona “Cieni pojetnych” Adriana Tchaikovsky

O tym, że cykl Adrian Tchaikovsky’ego Cienie pojętnych bardzo mi się spodobał, pisałam już wcześniej, sugerując jednocześnie że do książek tego autora wrócę. Słowo się rzekło, jakaś promocja się nadarzyła i w końcu Hołd dla mroku, czwarty tom serii, trafił na moją listę lektur.

W Hołdzie dla mroku Tchaikovsky zręcznie splata wątki zarysowane w poprzednich częściach, prowadząc nas do spektakularnego finału. Modliszkopodobny Tisamon zmierza w kierunku stolicy Imperium Os, w ślad za nim podąża jego córka, Tynisa. Ważec Salma i jego partyzancka armia nadal prowadzą wojnę podjazdową z najeźdźcą, jednak przed nimi ważna bitwa. W miastach mrówców, pszczelców i pająków kontrolowanych przez osowców wrze, a wojna toczy się na bardzo wielu frontach. Tajemnicza szkatuła pełna złowrogiej prastarej magii, wokół której osnuta była fabuła poprzedniej części, trafiła w dość podłe ręce i może wyrządzić wiele zła, jeśli coś lub ktoś nie pokrzyżuje planów jej przewrotnego właściciela. Wszystkie te elementy (i jeszcze kilka innych) udaje się autorowi zgrabnie połączyć, brawurowo przerzucając nas z jednej lokalizacji do kolejnej i tworząc powieść, w której dzieje się dużo, szybko, i momentami dość zaskakująco.

W poprzedniej notce, wspominałam o niezwykle interesującym świecie przedstawionym, w którym stara, powiedzmy przedindustrialna, magia przeplata się z nowinkami technicznymi. Tu z kolei chciałabym podkreślić, że to chyba najmocniejsza strona wszystkich powieści, a Tchaikovsky cierpliwie ten świat nadbudowuje, dodaje barw elementom, które były nieco bledsze, nie zapomina o szczegółach dotyczących poszczególnych ras. Podobnie dzieje się z bohaterami, którzy również nabierają wyrazistości i którzy coraz bardziej mnie przekonywali. Autor nie szczędzi czytelnikom wstrząsów, bezlitośnie, choć trzeba mu to przyznać spektakularnie, uśmiercając postaci, z którymi zdążyliśmy się już zżyć. Może nie są to wstrząsy tak silne jak u George’a R.R. Martina, ale sugeruję zbytnio się do bohaterów i bohaterek nie przywiązywać. O ile potraficie tego nie robić.

Wojna z Imperium Os, w którym dochodzi do istotnej zmiany wart na szczycie, dobiegła niby końca, ale pokój nie będzie łatwy. Mimo rozejmu niebezpieczeństwa wciąż wydają się czyhać tuż za rogiem Kolegium, a traktaty podpisuje się przecież głównie po to, by je łamać. Wiadomo, że ciąg dalszy nastąpi. A jednak mam przeczucie, że raczej powstrzymam swój czytelniczy apetyt i poprzestanę na jakiś czas przy tetralogii złożonej z pierwszych czterech tomów cyklu. Owszem, uśmierconych bohaterów można zastąpić nowymi, owszem wojna ze złem może nadal się toczyć, ale niepokoi mnie, że wszystko, co nastąpi dalej może okazać się wtórne, że to co najważniejsze i najlepsze zostało już przez autora powiedziane. Tchaikovsky jest pisarzem płodnym i zdyscyplinowanym, publikuje dość regularnie, a jego zamysł, o ile się nie mylę, jest taki, by tworzyć połączone ze sobą mini-cykle, które będą rozwijały inne wątki tej opowieści. Może to i dobry pomysł. Czytał ktoś kolejne tomy? Warto?

O wcześniejszych tomach cyklu, możecie poczytać tutaj.

Adrian Tchaikovsky, Hołd dla mroku. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań, 2010. 464 strony.