Zabijanie dla najmłodszych czyli “Igrzyska śmierci”.

Przeczytanie “Igrzysk śmierci” planowałam od dawna. Odkładałam to w czasie i nie ukrywam, że ostatecznie do sięgnięcia po książkę zmobilizowała mnie ekranizacja, która właśnie miała pojawić się w kinach. Na szczęście udało mi się dorwać powieść w bibliotece i tak oto zaczęła się moja krótka, ale intensywna przygoda z twórczością pani Suzanne Collins.

Główną bohaterką powieści jest szesnastoletnia Katniss Everdeen. Nieźle radzi sobie z łukiem i zajmuje się głównie nielegalnym polowaniem, które pozwala jej utrzymać przy życiu ukochaną młodszą siostrę, Primrose, i tkwiącą w depresji matkę. Jest twarda, raczej nieufna i słabo wychodzi jej nawiązywanie przyjaźni (wyjątkiem jest starszy od niej Gale, z którym łączy ją bardzo silna więź). Żyje w dwunastym dystrykcie państwa Panem, które powstało na zgliszczach Stanów Zjednoczonych. Dystryktów było kiedyś trzynaście. Wspólnie powstały przeciw niesprawiedliwym rządom stolicy kraju, Kapitolu, co skończyło się zrównaniem z ziemią trzynastego dystryktu. Od tego momentu Kapitol organizuje co roku Głodowe Igrzyska, na które wysyła się chłopaka i dziewczynę z każdej części kraju. I tak dwudziestu czterech uczestników (trybutów) od dwunastego do osiemnastego roku życia, walczy ze sobą o przetrwanie na specjalnie stworzonej arenie. Przeżyć może tylko jedna osoba a “zawody” transmitowane są przez całą dobę w każdym zakątku Panem. Sens spektaklu (bo właśnie tym są igrzyska dla mieszkańców stolicy) doskonale podsumowuje Katniss:

Kapitol zabiera dzieci z naszych dystryktów i na naszych oczach zmusza je do bratobójczej walki. W ten sposób rządzący przypominają nam, że jesteśmy zdani na ich łaskę i niełaskę. Mamy pamiętać, że nie przeżyjemy następnego powstania. (s.22)

Jak łatwo zgadnąć, Katniss staje się trybutem. Okazuje się też, że walka o przetrwanie na arenie to nie wszystko. Najpierw musi zrobić wrażenie na widzach i sponsorach. Musi zapaść ludziom w pamięć, bo od tego zależy, czy uzyska pomoc w najbardziej krytycznych momentach rozgrywek. Niespodziewanie pomaga jej w tym syn piekarza z jej dystryktu, Peeta. Na początku wydaje się, że jego jedyne atuty to przerzucenie worka z mąką i ozdobienie tortu. To chyba trochę za mało, żeby przeżyć, prawda? Wszystko wyjaśnia się na polu walki, gdzie krew leje się strumieniami, kręgosłupy trzaskają jak wykałaczki, organizatorzy stawiają uczestników przed przeróżnymi wyzwaniami, manipulują pogodą a nawet wpływają na długość dnia i nocy.

Wszystko po to, żeby zapewnić mieszkańcom Kapitolu niezapomniane show. Nie wystarczy przetrwać, trzeba jeszcze zabijać z uśmiechem. Igrzyska mają budzić emocje. Cóż przecież jest wspanialszego nad pokazanie rosłego osiemnastolatka skręcającego kark drobnej dwunastolatce? Mają cieszyć, wzruszać, ekscytować. Oczywiście tylko tych najbogatszych. W biedniejszych dystryktach budzą lęk i rozpacz. Collins pokazuje jak potężnym narzędziem w rękach rządzących mogą być media, jak totalitarna władza bez problemu może manipulować społeczeństwem, jednocześnie je zastraszając. Przyznam, że podczas lektury czułam się trochę tak, jakbym sama była takim widzem. Kibicowałam Katniss, chciałam, żeby udało jej się przetrwać. A potem myślałam, że dziewczyna będzie musiała zmienić się w maszynę do zabijania, zatracając gdzieś w tym wszystkim siebie.  

Ale czy na pewno nie ma ucieczki z tego okrutnego świata? Czy naprawdę nie można w żaden sposób przeciwstawić się dyktatorskim rządom? A może rewolucja jest możliwa? Może małymi gestami, pozornie nic nieznaczącymi czynami można pokazać, że Głodowe Igrzyska nie wystarczą, żeby stłumić bunt? Może nie tylko szesnastoletnia dziewczyna jest zdolna do poświęcenia i walki? Może nadzieję można jeszcze rozpalić?

W “Igrzyskach śmierci” uzyskujemy tylko częściową odpowiedź na te pytania. Myślę, że Collins będzie rozwijać te wątki w kolejnych częściach trylogii. Zdecydowanie warto sięgnąć po ten cykl. Co prawda syndrom odstawienia jest dość silny i owocuje codziennym wydzwanianiem do biblioteki w poszukiwaniu kolejnej części, ale co tam. A po przeczytaniu książki, trzeba wybrać się na ekranizację. Mimo że nie pojawiają się w niej wszystkie wątki, które chciałabym zobaczyć, jest, moim zdaniem, fantastyczna. Chętnie wybiorę się do kina jeszcze raz, tym razem z Grendellą. A teraz zabieram się za “W pierścieniu ognia”.