Właściwie to mi głupio, że tak długo nic nie pisałam. Wiecie, takie tam obowiązki różne. Egzaminy, podczas których przekonałam się, że nie każdy potrafi wymienić trzy tytuły tragedii i komedii pióra Szekspira. Wypełnianie papierów. Sporządzanie raportów. Nuda. Na bloga zerkałam głównie po to, by się przekonać, że jeszcze tu ktoś zagląda. Żeby się pocieszyć i przestać zgrzytać zębami. Krótko mówiąc, odwiedzając Książki mojej siostry, pozwoliliście mi zaoszczędzić pieniądze, które niechybnie musiałabym wydać na zajęcia z kontroli złości (odsyłam do Muppetów). Pieniądze te zobowiązuje się wydać zupełnie legalnie na książki.
Po prozę Ackroyda sięgam na ogół wtedy, gdy tęsknię do Londynu (upragniona Biografia Londynu dumnie stoi na półce i zamierzam ją sobie dawkować powolutku acz skutecznie). Tym razem padło na przykurzone już trochę Hawksmoor. Akcja powieści toczy się dwutorowo. Historia Nicholasa Dryera (to nazwisko fikcyjne, naprawdę gość nazywał się Nicholas Hawksmoor właśnie), ucznia słynnego Christophera Wrena i architekta odpowiedzialnego za budowę, bądź przebudowę siedmiu (faktycznie sześciu) kościołów w XVIII wieku, przeplata się z wątkiem o inspektorze Hawksmoor, dwudziestowiecznym policjancie, zaangażowanym w śledztwo w sprawie niepokojących wypadków śmiertelnych powiązanych, rzecz jasna, ze wspomnianymi kościołami. Zabieg jest w gruncie rzeczy prosty jak cep, jego realizacja natomiast o wiele bardziej subtelna.
Termin symetria w odniesieniu do tej powieści nabiera szczególnego znaczenia. Symetria w odniesieniu do budowli architektonicznych, jak również do struktury samego utworu. Rytualne morderstwa z XVIII wieku, powtarzają się w wieku XX. Postaci architekta i detektywa również mają wiele wspólnego: obaj nie do końca pasują do swoich czasów. Dryer, postrzegający świat jako padół zła i cierpienia, pełen rozkładu i śmierci, siedlisko Szatana raczej niż Boga, nie przystaje do wieku rozumu z jego optymistyczną wiarą w człowieka i ludzkie możliwości. Hawksmoor, geniusz łączący logikę z intuicją, przegrywa z kolei w świecie, w którym siła intelektu zaczyna tracić w walce z technologią, komputerami i biurokracją. Stąd być może trik z imionami – każda epoka ma swojego Hawksmoora, człowieka, który nie pasuje, który nie umie zaakceptować obowiązujących norm, który musi po prostu odejść w cień.
Londyn, zarówno w XVIII jak i XX wieku, to miasto, w którym tak samo jak w kościołach Dryera światło miesza się z mrokiem. Tyle, że mroku jest jakby więcej. Miejsce akcji to zapomniane brudne uliczki zamieszkane przez zakazane typy, pełne błota i śmieci, z dala od wielkomiejskiego blichtru – tu właśnie, w miejscach powiązanych z poplątanym życiem architekta, powoli rosną jego przedziwne budowle sakralne, kryjące mroczne sekrety. Tu mieszkają zagubieni ludzie, którzy muszą umrzeć. Po niektórych bliscy będą płakać, inni nie mają bliskich. Jeśli lubicie literackie wycieczki po mieście, Hawksmoor bezsprzecznie może wam posłużyć za oryginalny przewodnik.
Wisienką na torcie jest podkreślenie wszechobecnej symetrii w warstwie językowej. Rozdziały poświęcone Dryerowi pisane są językiem stylizowanym na osiemnastowieczną angielszczyznę (mam nadzieję, że zachowane to zostało w przekładzie) i jest to stylizacja udana. Filozoficzna debata między zwolennikami racjonalizmu (Wren) i okultyzmu (Dryer) ściera się tu z dość szczegółowymi opisami procesów fizjologicznych, kojarzącymi mi się z Dziennikami Samuela Pepysa. Językowo narracja ta rezonuje z warstwą dwudziestowieczną: słowa, frazy, zdania powracają jak echo, jak gdyby wypowiadane były obok siebie, jak gdyby wydarzenia działy się równolegle, jak gdyby czas nie istniał. Ackroyd bawi się językiem, tak samo jak konwencją powieści detektywistycznej, ale Hawksmoor nie reprezentuje tego gatunku dosłownie. Zagadka detektywistyczna jest tu na pewno elementem gry, ale czy na pewno chodzi o to by wygrał detektyw?
O “Golemie z Limehouse” Ackroyda możecie przeczytać tutaj.
Peter Ackroyd, Hawksmoor. Penguin Books, 1993. 217 stron.