“Wolf Hall” Hilary Mantel

Przyznam się na samym początku, że czasy Tudorów, a zwłaszcza Henryka VIII, interesują mnie od podstawówki. Przyznam się również, że o czasach tych czytałam sporo, zarówno opracowań naukowych, popularnonaukowych, jak i powieści zupełnie nienaukowych. I w końcu przyznam się, że, pomimo pochlebnych recenzji, po „Wolf Hall” Hilary Mantel, spodziewałam się o wiele mniej niż dostałam. O powieści tej można pisać dużo, długo, i wieloaspektowo, bo jest, nie boję się użyć tego słowa, naprawdę monumentalna. Sądzę więc, że niejedna recenzja jeszcze się tu (lub gdzie indziej) pojawi.

[more]

Jeśli idzie o mnie, to narracja Mantel pochłonęła mnie totalnie. Od
momentu, kiedy po raz pierwszy spotykamy Cromwella, ledwo trzymającego się na
nogach, pobitego przez sadystycznego ojca, do ostatnich stron, gdy widzimy go
jako człowieka dzierżącego realną władzę, doskonale ubranego, otoczonego
zarówno lojalnymi współpracownikami, jak i wianuszkiem niekoniecznie
przychylnych mu osobistości z bliższego i dalszego otoczenia Henryka VIII, którzy,
chcąc nie chcąc, muszą się z nim liczyć. Jaki jest Cromwell Hilary Mantel? To
prawdziwy pan swojego losu, wszystko, co osiągnął, zdobył dzięki wiedzy,
sprytowi, umiejętności wykorzystywania okazji. Chłopiec z plebsu, który stał
się kimś, nie dzięki splotowi okoliczności a własnemu uporowi, błyskotliwej
inteligencji, pragmatycznemu podejściu do życia. Jednocześnie, jest Cromwell w
sferze prywatnej wiernym mężem, kochającym, łagodnym ojcem, troskliwym
opiekunem dalszej rodziny. Jest skomplikowanym facetem, od którego współczesne
rekiny biznesu, czy polityki, mogłyby się wiele nauczyć.

Zdanie wytrych to „Beneath every history, another history” – tak właśnie
zbudowana jest ta powieść. Narracja dotycząca głównego bohatera nieuchronnie
przeplata się z historią upadku kardynała Wolseya, którego Cromwell nigdy nie
opuszcza, co paradoksalnie staje się jego największym atutem, właśnie dzięki
temu jest postrzegany jako lojalny, wierny i nieprzekupny człowiek, i dzięki
temu nie idzie na dno wraz z Wolseyem. Ale mamy tu i inne historie: przelotny
romans Henryka z Marią Boleyn i ten mający o wiele poważniejsze konsekwencje –
z Anną Boleyn. Znowu Henryk i Anna?. Ano znowu. Jednak tym razem historia
pokazana jest niejako we fragmentach, musimy ją sobie „zbudować” z pozornie
pozbawionych znaczenia spojrzeń, rozmów, plotek. Na początku niczego nie
jesteśmy pewni, możemy się tylko domyślać, tak jak ci, którzy byli jej naocznymi
świadkami. A Cromwell, jak można się spodziewać, domyślił się wcześniej. Co
więcej wiedział, jak dać monarsze, to czego ten pragnął (a może tylko myślał,
że pragnie?) najbardziej.

Uderzyło mnie bogactwo wątków pozornie pobocznych, ilość bohaterów
pojawiających się na kartach powieści, wnikliwość z jaką Mantel maluje portret
Anglii pierwszej połowy XVI wieku. Pojawiają się i postacie publiczne, jak
choćby Tomasz Morus, święty katolickiego kościoła, którego wizerunek w powieści
daleki jest od ideału, i prywatne z otoczenia Cromwella, które choć nie mają
bezpośredniego wpływu na bieg wydarzeń są równie szczegółowo namalowane. Widzimy
Anglię u progu reformacji, Anglię w której bezlitośnie tropi się i posyła na
stos sympatyków Lutra, by za chwilę przygotowywać zapisy, na mocy, których
Henryk zerwie stosunki z Rzymem i stanie się głową kościoła. Faktem jest, że
angielska reformacja początkowo niewiele ma wspólnego z ruchem na kontynencie.
To reformacja mająca na celu tylko jedno – unieważnienie małżeństwa z Katarzyną
Aragońską, reformacja wdrożona odgórnie dzięki między innymi Cromwellowi, który
choć sam w ukryciu czytuje pisma protestanckie, nie przyznaje się do tego
publicznie. Śledzimy ciągle zmieniający się układ sił, upadek jednej wpływowej
rodziny nieodmiennie oznacza wzrost znaczenia drugiej. Nawet młodziutka Jane
Seymour przemyka po korytarzach tudorskiego zamku, mały szpieg, którego
historia jeszcze się tak naprawdę nie zaczęła.

A jednak to bogactwo wątków nie przytłacza. Może dlatego, że Mantel w dużym
stopniu rezygnuje z opisu na rzecz dialogu, którego za mocno nie stylizuje. To,
jak również prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym, sprawia, że
postrzegamy tą historię nie jako coś nieuchronnego, co po prostu wydarzyło się
i już, ale jako dynamiczny proces, który obserwujemy w trakcie stawania się.
Historia nie jest tu statyczna, jest ciągłą zmianą. Koniec powieści, moment w
którym Cromwell wybiera się, by odwiedzić siedzibę Seymourów, tytułowe Wolf
Hall, nie jest końcem jego historii, jest początkiem jej kolejnego etapu. Nie
jest to również koniec historii Anny Boleyn, choć czarne chmury już się nad nią
gromadzą. Nie jest to tym bardziej koniec historii Henryka – w kolejce czeka
przecież jeszcze kilka żon. Opowieść o Cromwellu urywa się w momencie, gdy
bohater jest na samym szczycie, a ze szczytu jest przecież tylko jedna droga –  w dół. Mantel nie chce tego powiedzieć wprost,
tworzy pozorne zakończenie, przerywa akcję w czwartym akcie dramatu. Czy dalszy
ciąg historii Cromwella mógłby potoczyć się inaczej? Być może. Ale nie w tamtym
czasie, nie w tamtym miejscu, nie z tamtymi ludźmi.