MAD MEN. Whisky, Nowy Jork i Marylin Monroe.

Ok. Otwarcie i szczerze mogę przyznać, że jestem uzależniona od seriali. Niczym każdy nałogowiec stwierdzam niemal codziennie, że to nic takiego i mogę przestać kiedy tylko zechcę. Zauważyłam też, że kiedy w moim otoczeniu znajdują się co najmniej dwie osoby, które są zafascynowane jakimś „tasiemcem”, rozmawiają o nim, ekscytują się nim a ja zupełnie nie wiem o co chodzi, szybko muszę coś z tym zrobić. Inaczej ciężko mi na duszy. Te cechy przejęły ostatnio kontrolę na moją osobowością, co zaowocowało całkowitym uzależnieniem od kolejnej produkcji. Mam tu na myśli amerykański serial „Mad Men”.

[more]

Akcja serialu skupia się wokół tytułowych „medmenów”. W pierwszym odcinku wkraczamy w świat szalonych (szalenie odważnych i aroganckich?) specjalistów od reklamy z Madison Avenue, królów życia rządzących Nowym Jorkiem na początku lat sześćdziesiątych. Głównym bohaterem jest Don Draper (Jon Hamm). Tajemniczy, przystojny, genialny, ubrany zawsze w idealny garnitur, z nieodłącznym kapeluszem na głowie. Kreatywny dyrektor agencji Sterling Cooper. Widzimy go w otoczeniu młodych podwładnych, kochanek, bogatych klientów i, w końcu, pięknej żony, Betty (January Jones) oraz uroczych dzieci. Wsiąkamy w brutalny świat walki o klienta, w którym whisky leje się litrami, dym papierosowy unosi się dosłownie wszędzie (palą nawet kobiety w ciąży),  sprzedać można praktycznie wszystko. Już sama wizja tego świata biznesu jest nakreślona w bardzo intrygujący sposób (udowadnia to trailer pierwszego sezonu).

Według mnie jednak, najbardziej ciekawi społeczeństwo tamtych lat. Oglądając ten serial, miałam ochotę dosłownie wskoczyć w ekran, wytargać za uszy większość kobiet (za ich uległość, godzenie się z losem matek, żon i szybko zapominanych kochanek) i rzucić o ścianę mężczyznami (głownie za stosunek do ich matek, żon i kochanek). Homoseksualistów traktuje się z pogardą, lękiem i totalnym niezrozumieniem. Czarni w najlepszym wypadku są służącymi lub chłopcami obsługującymi windy. W tle wisi widmo zimnej wojny, umiera Marylin, Martin Luther King, JFK… Marzeniem  ogółu przedstawicielek płci pięknej jest wyjście za mąż za zamożnego i pełnego sukcesów mężczyznę. Wszystkie chcą być Grace Kelly albo Marylin Monroe. Nawet jeśli wydają się stawiać na karierę zawodową, zostają modelkami, nauczycielkami czy sekretarkami, na ogół rezygnują z pracy, kiedy tylko staną przed ołtarzem z jakimś przystojniakiem. Tak naprawdę, czasami wydaje się, że jedyną „dorosłą” osobą w tym szalonym światku jest kilkuletnia córeczka głównego bohatera, Sally (przeurocza Kiernan Shipka).

Trzeba jednak zaznaczyć, że serial stworzony przez Matthew Weiner’ a na pewno nie zostałby obsypany nagrodami i nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby nie doskonale zarysowane postaci i niesamowita gra aktorska. Zachwyca przede wszystkim wspomniany wyżej Jon Hamm. „Mad Men” to jednak nie tylko on. John Slattery jako Roger Sterling. Christina Hendricks w roli pięknej, sprytnej i dyskretnej sekretarki Joan, która wyjawiając znane jej sekrety, mogłaby zniszczyć karierę niejednemu mężczyźnie. Nie ma sensu wymienianie wszystkich nazwisk. A niemal każde jest tego warte.

Teraz pojawia się problem. Obejrzałam trzy sezony w ciągu tygodnia. I co teraz? Muszę jakoś przetrwać do następnego sezonu. W międzyczasie upnę włosy w kok, gorsetem wyszczuplę talię, napije się whisky i zapalę papierosa.