“Klub Dantego” czyli Matthew Pearl i jego zabawa z “Boską komedią”

 

Kiedy zobaczyłam na okładce Klubu Dantego rekomendację Dana Browna, troszkę się wystraszyłam. Nie to, że odrzucił mnie sam Brown. Owszem, wciągnęły mnie i Anioły i Demony i Kod Leonarda da Vinci – czytało się toto szybko i w napięciu. Skosztowałam też Zaginionego symbolu, ale przerosła mnie jego łopatologiczność. Koniec końców nie o samego Browna mi chodziło, choć do grona moich ulubionych autorów bym go nie zaliczyła. Przypomniał mi się po prostu wysyp ‘post-kodowych’ klonów – książek napisanych tylko i wyłącznie po to, by sprzedały się na fali popularności powieści Browna. Jakże się ucieszyłam, gdy okazało się, że Klub Dantego do nurtu takowych klonów nie należy!

 

Rzecz dzieje się w Bostonie tuż po zakończeniu wojny secesyjnej. Umieszczenie akcji w tym kontekście jest mocnym punktem powieści, bo Matthew Pearl wie o nim dużo, a to co wie, potrafi przekazać. Boston jest więc miastem, które z jednej strony jest centrum intelektualnej Ameryki, w którym kwitnie życie literackie i towarzyskie, a z drugiej strony boryka się z licznymi problemami: weteranami wojny, którzy nie potrafią wrócić do normalnego życia, konfliktami na tle rasowym, niechcianymi emigrantami, zwłaszcza katolikami z Włoch i Irlandii. W tymże mieście działa grupa intelektualistów, tytułowy klub Dantego, złożony z fascynatów poezji florentyńczyka, pracujących nad przekładem „Boskiej komedii”. Do grupy tej należą poeci Henry Wadsworth Longfellow, James Russell Lowell, Oliver Wendell Holmes, historyk George Washington Greene, oraz wydawca J.T. Fields. Panowie ci pracowaliby sobie spokojnie w zaciszu eleganckich gabinetów, gdyby nie nagła seria brutalnych morderstw dokonanych na bostońskich VIP-ach, ludziach znanych, powszechnie szanowanych i na pozór nieskazitelnych. Zabójstwa te mogłyby wydawać się absurdalne i groteskowe w całej swej monstrualności, gdyby nie fakt, że dokładna instrukcja znajduje się w przekładanym przez nich tekście.

I tu pojawiają się problemy: bo jak morderstwa te mogą być inspirowane dziełem Dantego skoro niewiele osób, poza nimi je zna? Skąd morderca czerpie krwawe pomysły, które pokrywają się z opisami mąk piekielnych doświadczanych przez grzeszników w dantejskim piekle? Jakie znaczenie mają paskudne, pomarańczowookie muchy rojące się nad ciałem pierwszej ofiary? Czy mordercą jest ktoś z Klubu Dantego, czy może ktoś wrogi ich działalności? Dlaczego, żebrak mamroczący po włosku strzępy „Boskiej komedii” wyskakuje przez okno posterunku bostońskiej policji? Czy to możliwe, że władze Harwardu mają z tym wszystkim coś wspólnego?

Chcąc nie chcąc, poeci muszą zaangażować się w rozwiązywanie zagadki – mogą się przecież stać głównymi podejrzanymi prowadzonego śledztwa. Tropy prowadzą i do krypt, i do podziemnych korytarzy, w których przed wojną ukrywani byli zbiegli niewolnicy, i w mroczne, prawdziwie gotyckie, zaułki Bostonu. Po piętach domorosłych detektywów depcze posterunkowy Nicholas Rey, pierwszy czarnoskóry policjant w Nowej Anglii, którego głównym problemem jest to, że, parafrazując Nosowską, dla białych jest zbyt czarny, a dla czarnych zbyt biały. Rey okazuje się jednak jednostką niezmiernie inteligentną, obdarzoną wyostrzonym zmysłem obserwacji, szybko podejmującą decyzje. Ot, taki ukłon w stronę współczesnej poprawności politycznej.

Być może dla niektórych fakt, że to właśnie poeci stają się detektywami, może być irytujący. Akcja posuwa się przez to nieco wolniej, panowie ciągle dyskutują poezję i biografię Dantego. Nie każdego dywagacje na temat literatury muszą interesować. Co więcej, Klub Dantego działał naprawdę, a wszyscy poeci mają swój wkład w rozwój literatury amerykańskiej. Matthew Pearl, absolwent filologii na Harwardzie i prawa w Yale robi bowiem coś, na co wielu by się nie poważyło. Przekłada rezultaty swoich badań naukowych na język literatury popularnej. A co najważniejsze, mam wrażenie, że ma do swojej twórczości dystans, że potrafi spojrzeć na to co robi z przymrużeniem oka. Żartuje sobie troszkę z Holmesa, który marzy o napisaniu wielkiej, prawdziwie amerykańskiej powieści. Nabija się też z recenzentów. I całego rynku wydawniczego. Mój ulubiony fragment – króciutki acz treściwy:

Każdego tygodnia na łamach gazet recenzenci ogłaszali wydanie kolejnej, najbardziej niezwykłej książki stulecia. „Głęboka oryginalność” była dziś tak powszechna, że ktoś niezorientowany mógłby ją uznać za najbardziej pospolity produkt (34).

A jak to jest z Klubem Dantego, bestsellerem światowym było nie było? Czy jest to „niezwykła książka stulecia”, czy cechuje ją „głęboka oryginalność”? Oceńcie sami. Ja tymczasem przestawiam się na tryb ‘stand-by’. Byle do wiosny!

Matthew Pearl. Klub Dantego. Przeł. Andrzej Wojtasik. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005. 509 stron.