“Przekraczając granice” czyli o książce z kategorii “E”.

“Przekraczając granice” przyniósł mi pod choinkę Mikołaj pod postacią siostry i jej małżonka. Długo marudziłam, że chcę tę książkę przeczytać. Chciałam, to mam. A teraz, muszę przyznać, że Oksana Pankiejewa sprawiła mi niemały problem.

Wszystko zaczyna się pięknie i intrygująco. Na wstępie poznajemy Olgę, ukraińską studentkę filologii hiszpańskiej, która nie dość, że nie dysponuje pieniędzmi, które umożliwią jej ukończenie studiów, to jeszcze sama nie do końca wie, co powinna po nich robić. No cóż, złapałam się na to, bo sama wybrałam podobną  ścieżkę kariery i stanęłam przed takim dylematem. Na szczęście tu podobieństwa między nami się kończą. Otóż Olga zostaje zamordowana. Ale, ale! To  nie koniec! Dzięki ingerencji niesfornego księcia Mafieja, Olga trafia to królestwa Ortan, gdzie panuje nieco dziwny, szalenie inteligentny i dość skryty król Szellar. Olga zyskuje status przesiedleńca a przystosowaniem jej do nowej rzeczywistości zajmuje się silny, przystojny książę Elmar, jego ukochana nimfa Azille oraz królewski błazen, również przesiedleniec, Żak. Szybko wychodzi na jaw, że Olga dysponuje niezwykłym talentem. Potrafi wpakować się w kłopoty niemal na zawołanie, co wkrótce staje się problemem wagi państwowej.

Mój stosunek do “Przekraczając granice” jest mieszany. Na początku książka bardzo mnie wciągnęła.  Akcja toczy się dość szybko. Pankiejewa przedstawia nam zasady, dzięki którym funkcjonuje Ortan; rodzinne układy rządzących; okropieństwa, z których słynie rząd Mistralii, państwa słynącego z rewolucji i tortur fundowanych nieposłusznym obywatelom w Castel Milagro. Pojawiają się bohaterowie, którzy mają spory potencjał. Mamy tu wiele dialogów i długie monologi wygłaszane przez niektóre postaci, co niewątpliwie ma służyć urozmaiceniu narracji.

Niestety, czytając “Przekraczając granice” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z, jak kiedyś pięknie powiedziała jedna z moich koleżanek, “wstępem do zarysu podstaw”. Akcja niby się rozkręca, niby coś ma zacząć się dziać, ale albo jednak się nie dzieje, albo Pankiejewa przeskakuje jakieś wydarzenie, by tylko bohaterowie mogli sobie o nim poopowiadać. Oczywiście rozumiem, że wielu osobom może się to podobać. Mi natomiast zupełnie nie pasuje. Nie wiem też, czy książka stanowi całość, czy jest początkiem sagi. Druga opcja wydaje mi się być rozwiązaniem bardziej logicznym, bo w powieści nie wyjaśnia się zupełnie nic. No, prawie nic. A wiele zagadek można rozpracować samodzielnie.

Bohaterowie zupełnie mnie nie porwali. Tak, mają mnóstwo problemów. Nie sposób o tym zapomnieć, bo analizują je niemal bez przerwy, nie odnajdując przy okazji żadnych sensownych i konkretnych rozwiązań. Są, według mnie, tylko zarysowani. Autorka budując postaci skupia się tylko na ich jednej, dwóch cechach, przez co stają się jakieś takie płaskie i monotonne a po jakimś czasie od przeczytania powieści trudno powiedzieć o nich coś bardziej konkretnego.  Język bohaterów (Pankiejewa stara się dopasowywać go do ich temperamentu i charakteru) trochę gryzie i, moim zdaniem, jest dość sztuczny. Nie wiem jednak, czy jest to kwestia stylu autorki, czy problemów z tłumaczeniem.

Chociaż wiem, że “Przekraczając granicę” bardzo podoba się wielu osobom, dla mnie jest książką z gatunku “E”, czyli “Eee, przeczytałam. Eee, sama nie wiem”.  Ciągle wydaje mi się, że to tylko wstęp do większej serii. Chociaż może Pankiejewa po prostu chciała pozostawić czytelnika z otwartym, pełnym niedomówień zakończeniem. Niestety, wydaje mi się, że ukraińska autorka żadnej granicy nie przekroczyła.

 

Pankiejewa, Oksana. Przekraczając granice. Przeł. Marina Makarevskaya. Fabryka Słów. Lublin, 2010. 582 str.