Droga przez mękę, czyli o “Muzeum Niewinności

Muzeum niewinności jest pierwszą powieścią tureckiego Noblisty, po którą
sięgnęłam. Czy był to wybór trafiony? Odpowiedź nie jest bynajmniej tak prosta
jak mogłoby się wydawać; nie jest to ani absolutne ‘tak’, ani absolutne ‘nie’.
Już sam proces czytania był w przypadku Muzeum niewinności specyficzny. Czasem
straszliwie się denerwowałam i miałam ochotę rzucić książką o ścianę, czasem
nad nią po prostu zasypiałam, wymęczona do granic możliwości cierpieniami
Kemala, trzydziestoletniego Wertera rodem z Turcji. Ale brnęłam dalej, bo nagle
trafiałam na zdanie lub fragment, które przykuły moją uwagę. I tak to moje
czytanie trwało, i trwało, i trwało.


Powieść Pamuka to studium obsesji na wszelkich możliwych poziomach. Obsesji
Kemala na punkcie osiemnastoletniej Fusun, dawno niewidzianej kuzynki, którą
przypadkowo spotkał i w której zakochał się wbrew rodzinie, konwenansom i
zdrowemu rozsądkowi. Obsesji, przez którą mężczyzna zostawia na lodzie swoją
narzeczoną i naraża się na ostracyzm środowiska, z którego pochodzi. Obsesji, która
zmusza go do ciągłego przebywania w pobliżu Fusun i posiadania przedmiotów
których dotknęła, czy na które chociaż spojrzała: spinek do włosów, grzebieni,
niedopałków, plakatów z filmów, które razem widzieli, zdjęć miejsc, które
odwiedzili. Obsesji na punkcie zachowania wspomnień, której przejawem ma być
tytułowe muzeum tej szalonej miłości. Obsesji na punkcie seksu, który Kemal i
Fusun uprawiają wprawdzie tylko i wyłącznie na początku znajomości, ale
atmosfera jest od niego wręcz lepka do samego jej końca. Obsesji tureckiego
społeczeństwa na punkcie dziewictwa, które jest jedyną dostępną kobietom i
jedyną cenioną przez mężczyzn walutą na rynku małżeńskim. Obsesji młodszej
generacji klasy średniej na punkcie europejskości, postrzeganej tu głównie w
kategoriach swobody seksualnej. Obsesji wszystkich na punkcie zachowywania
pozorów, udawania i odgrywania społecznie akceptowalnych ról nawet wtedy, gdy
powszechnie wiadomo, że jest to tylko gra. Zresztą obsesje te można by mnożyć w
nieskończoność.

Muzeum niewinności nie jest w moich oczach powieścią o wielkiej,
romantycznej, niemożliwej do spełnienia miłości. Tę miłość można było dość
łatwo spełnić, wystarczyło zachować pozory. Wystarczyło poślubić idealną
narzeczoną, Sibel, zamieszkać z nią w pięknym domu w eleganckiej dzielnicy
Stambułu, spłodzić kilkoro dzieci, jeździć na zagraniczne wakacje, a
jednocześnie mieć przy sobie, w charakterze kochanki, Fusun. To by było w
powieściowej Turcji w porządku i tego się wszyscy po Kemalu spodziewali. Nie
tylko jego rodzice czy przyjaciele, również rodzice Fusun, którzy przez cały
czas prawie że serwują mu dziewczynę na tacy wraz z pieczonymi bakłażanami i
jagnięcymi kotlecikami. Na taki obrót sytuacji przymknęłaby również oko Sibel,
która z idealnej tureckiej narzeczonej przekształciłaby się w idealną turecką
żonę – cierpliwą, wyrozumiałą i wspierającą bez względu na okoliczności. I co
najważniejsze, sytuację zaakceptowałaby Fusun, gdyby tylko wpływowy kochanek
umożliwił jej zrobienie aktorskiej kariery, spełnił marzenie o występowaniu w
łzawych tureckich filmach.

A jednak główny bohater odmawia udziału w grze, której zasady wszyscy
właściwie akceptują. Czy dlatego, że brzydzi go cała ta fikcja? Niekoniecznie,
bo Kemal nie potrafi otwarcie się jej przeciwstawić, nie jest facetem z jajami,
który postawi na swoim, dokona odważnego, kontrowersyjnego wyboru i poniesie
jego konsekwencje. Zamiast tego, Kemal tworzy swoją własną fikcję, pisze scenariusz,
w którym to właśnie on gra główną rolę. Cała reszta, łącznie z Fusun, to
postaci drugoplanowe, które pojawiają się i znikają, a my tak naprawdę nie
wiemy ani co czują, ani co myślą.  Ot, po
prostu są. Wiemy za to aż za bardzo, co czuje i myśli Kemal, brniemy przez
drobiazgowe opisy przedmiotów, które są wprawdzie związane z Fusun, ale tak
naprawdę stanowią jakąkolwiek wartość tylko i wyłącznie dla niego. Zostajemy
pozbawieni głębszego spojrzenia na burzliwe wydarzenia społeczno- polityczne,
bo istotniejsze dla narratora jest to, co zjadł, ile ouzo wypił, co powiedział
do niego kelner, i czy Fusun miała zieloną sukienkę w żółte groszki, czy czerwoną
z falbanką.

Symboliczna w Muzeum niewinności wydaje mi się rola, założonej przez Kemala,
wytwórni filmowej „Cytrynka”, której nazwa jest równie absurdalna co jej
pseudo-działalność. Wytwórnia powstaje bowiem li i jedynie po to, by podtrzymać
w Fusun przekonanie, że zrealizuje swoje marzenie o życiu w świetle
reflektorów, że w końcu powstanie „artystyczny film”, w którym zagra główną
rolę. Film takowy nigdy nie miał szansy powstać, bo Kemal nie był nim tak
naprawdę zainteresowany, skoncentrował się tylko na jednym: na pisaniu czy też
reżyserowaniu swojego własnego życia. Życia, w którym postanowił cierpieć. Ostatnich
słów Kemala: „Wszyscy powinni wiedzieć, że miałem bardzo szczęśliwe życie,” nie
postrzegam bynajmniej jako pochwały miłości, raczej jako przejaw cichego
tryumfu człowieka, który nie poddał się panującym regułom, który stworzył swoją
własną grę, nawet jeśli ta gra przyniosła mu tylko ból.

Cierpienie Kemala, jego pławienie się we własnej boleści, rozgrzebywanie
ran jest często niezrozumiałe i, co gorsza, bardzo irytujące. Podobne uczucie
zniecierpliwienia odnośnie samej powieści towarzyszyło mi zresztą do samego
końca, kiedy to Pamuk komplikuje kwestię narracji, wplatając do opowieści
samego „siebie”. Oto mamy „narratora Kemala”, który opowiada swoją historię
„autorowi Pamukowi”, który z kolei, również zafascynowany przelotnym kontaktem
z Fusun, postanawia „wcielić się w Kemala”, by opowiedzieć jego historię w
pierwszej osobie. Po cóż to było? Tak wiem, że Pamuk stosuje ten chwyt również
w innych powieściach, ale czy cokolwiek to w tym wypadku wnosi, czy zmienia
odbiór? Jeszcze bardziej rozdrażniło mnie zamieszczenie na końcu indeksu całej
plejady nic nie znaczących, płaskich postaci, do których nigdy nie chciałabym
wracać. Opowieść Kemala to przecież teatr jednego aktora.

A potem, po jakimś czasie, pomyślałam sobie, że cała ta moja irytacja mogła być zamierzonym, i starannie zaplanowanym efektem. Czyż nie w podobny sposób zdarza nam się
odbierać „artystyczne filmy”? Cóż, jeśli nawet tak właśnie miało być, jeśli
Pamuk zamierzał napisać post-Noblową „artystyczną” powieść, to nie do końca to
do mnie trafia. Czy żałuję, że zmęczyłam Muzeum niewinności? Nie. Czy podobało
mi się? Szczerze mówiąc, średnio.

Orhan Pamuk: Muzeum Niewinności. Tłum. Anna Akbike Sulimowicz. Wydawnictwo Literackie, 2010. 751 stron.