“Dziekuję za wspomnienia” Cecelii Ahern, czyli książka z kategorii “E”

Nie widziałam, ani nie czytałam P.S. Kocham cię. Co tu dużo gadać, nie czytałam do tej pory niczego, co wyszło spod pióra Cecelii Ahern, bo i o samej autorce niewiele słyszałam. Ot, gdzieś mi się nazwisko obiło o uszy. Skąd się wzięła na liście moich lektur? Otóż dyskusja na zajęciach o Dumie i uprzedzeniu w pewnym momencie zeszła z wytyczonej ścieżki i poszła w kierunku współczesnych powieści pisanych przez kobiety, o kobietach i dla kobiet. Okazało się, że dla wielu moich studentek Cecelia Ahern, współczesna pisarka irlandzka, to postać kluczowa, uwielbiana, czytana do poduszki i wywołująca silne wzruszenia i emocje. Nie pozostało mi nic innego jak zapoznać się z prozą tej współczesnej pisarki i sprawdzić, o co tak naprawdę chodzi.


Szczerze mówiąc po przeczytaniu Dziękuję za wspomnienia nadal nie bardzo to wiem. W kilku słowach określiłabym tę książkę, jako komedię romantyczną (ze względu na oczywiste od samego początku zakończenie) z dramatyczną tragedią w tle (na pierwszych stronach bohaterka traci nienarodzone dziecko) i magiczną interwencją w jej życie na skutek transfuzji krwi.  Jest to opowieść bez wątpienia optymistyczna, lekka pomimo trudnego tematu, w której wszystko dobrze się kończy. Jednocześnie, co tu kryć, jest to książka boleśnie wręcz przewidywalna.

Jeśli szukacie głębszej analizy przeżyć psychicznych i emocjonalnych głównej bohaterki powieści o imieniu Joyce, agentki nieruchomości koło trzydziestki, która nie dość, że straciła dziecko, to jeszcze zrozumiała, że jej małżeństwo jest właściwie fikcją, to ich tu nie znajdziecie. Owszem, Joyce obcina na krótko włosy tuż po bolesnym przeżyciu. Owszem, zamyka się na jakiś czas w pokoju z lat dziewczęcych i nie chce nikogo do siebie dopuścić. Ale nie jest to powieść o bólu, cierpieniu, stopniowym godzeniu się ze stratą. Bo oto, wraz z krwią Justina, wykładowcy historii sztuki panicznie bojącego się igieł i zastrzyków, faceta po rozwodzie i z dorosłą już właściwie córką, który decyduje się oddać krew w ramach podrywu atrakcyjnej pani doktor, Joyce zyskuje jego wspomnienia, sny a nawet upodobania kulinarne. Wprawia ją to w osłupienie większe niż trauma, którą przeżywa. Od tej pory On i Ona co rusz spotykają się niby przypadkiem, a to w Dublinie, a to w Londynie, krążą wokół siebie po własnych orbitach, na przemian przyciągając i odpychając. On nie bardzo wie, co ciągnie go do tej kobiety, której właściwie nie zna. Ona z kolei jest nim niewątpliwie zaintrygowana, pakuje manatki i ojca staruszka do samolotu i rusza za nim w pogoń po Londynie. Po drodze są mniej lub bardziej śmieszne wydarzenia, obrazki z codziennego życia w typie autobusu wycieczkowego po Dublinie, w którym turyści w hełmach Wikingów wyją niemiłosiernie. I tak przez 370 stron, aż do momentu, gdy On w końcu puka do jej drzwi i gdy zyskujemy absolutną już pewność, że będą żyli długo i szczęśliwie.

Przewidywalną fabułę, urozmaiconą nieco humorystycznymi obserwacjami na temat współczesnego życia, będące w moim odczuciu jedyną zaletą pisarstwa Ahern, uzupełniają przewidywalne postaci. Żadna z nich właściwie nie zapadnie mi w pamięci, oprócz być może ojca Joyce, staruszka, który po kryjomu pali papierosy i nie do końca już ma kontakt z rzeczywistością, dzięki czemu zdarza mu się zrobić, czy powiedzieć coś zabawnego. Reszta postaci jest płaska i papierowa. Jeśli trzydziestoletnia matka, to koniecznie z trójką dzieci i zakopana w pieluchach; jeśli singielka, to babka zorientowana na karierę, brzydząca się wszystkim, co ze smarkającymi bachorami związane.  Schemat goni tu za schematem, bez większego urozmaicenia.

Przyznaję, że zdarza mi się czytywać (rzadko, bo rzadko, ale jednak) tego typu książki po angielsku. Zwłaszcza w momentach, kiedy mój własny angielski wydaje mi się skostniały, książkowy, niepodobny do tego, którym mówi się na ulicy. Na ogół znajduję w nich trochę świeżych, codziennych słów, które traktuję czysto użytkowo. Być może Dziękuję za wspomnienia podobałoby mi się nieco bardziej, gdybym czytała po angielsku. Ale czytałam po polsku i nic nie było w stanie powstrzymać narastającej we mnie irytacji. Skończyłam tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku wobec studentek. Cóż, średnich lotów chick-lit, w którym zamiast obsesji na punkcie butów, dostajemy odrobinę surrealizmu, fantastyki i bajki, to nie jest to, co mnie szczególnie kręci. Ale jeśli ktoś, dzięki powiastce Ahern, zdecyduje się oddać krew, to może nie wszystko stracone. Promocji szczytnych celów nigdy za wiele.

Cecelia Ahern, Dziękuję za wspomnienia. Tłum. Joanna Grabarek. Świat Książki, Warszawa, 2010. 383 strony