Zima na ekranie czyli o serialowej “Grze o tron”.

Odkąd przeczytałam “Grę o tron”, czekałam z niecierpliwością, aż nadejdzie 18 kwietnia, czyli dzień polskiej premiery serialu na podstawie powieści George’ a R. R. Martina. Oglądałam trailery, przeglądałam zdjęcia aktorów obsadzanych w poszczególnych rolach. Wróciłam z pracy i nie mogłam czekać ani chwili dłużej! Chyba nie byłam tak podekscytowana żadną produkcją, odkąd przestałam czekać na kolejne odcinki “LOST”. Miałam napisać coś dopiero po zakończeniu serii, ale nie wytrzymam. Co mogę powiedzieć o pierwszym odcinku?

Spodobała mi się już sama czołówka. Twórcy serwują nam tu mapę, widzimy najważniejsze dla akcji miejsca a w nich budowle – mechanizmy, które wyrastają znikąd.

Przede wszystkim akcja nie została rozwleczona. Już w pierwszym odcinku poznajemy króla, Lannisterów, Daenerys, Drogo, Benjena… Nie ma niepotrzebnego przeciągania scen, co, w przypadku produkcji telewizyjnej, może jej zwyczajnie szkodzić. Poznajemy całą rodzinę Starków, widzimy wilkory (chcę jednego od Mikołaja), Królewską Przystań. Wszystko kończy się pewnym wypadkiem (Ci, którzy czytali, raczej szybko domyślą się, jakim). Przyznam, że jestem nieco zaskoczona, że tyle udało się pokazać w godzinę.

Aktorzy mnie urzekli. Już uwielbiam poważnego, sprawiedliwego i lojalnego Eddarda. Sean Bean przekonał mnie do siebie. Początkowo wydawało mi się, że przed oczami będzie mi stawał Boromir. A tu, proszę, lord, przyjaciel i ciepły ojciec. Powiedzmy, że ciepły jak na wyjątkowo mroźną aurę. Zachwyca Daenerys (Emilia Clarke). I grą, i urodą. Zupełnie nie rozumiem zamieszania wokół jej rzekomo nieodpowiedniej aparycji, które to rządziło różnymi forami. Według mnie, taka właśnie powinna być Dany. Bezcelowe wydaje mi się pisanie o każdym członku obsady, troszkę ich za dużo. Wspomnę jeszcze, że zakochałam się w małym Branie (Isaac Hempstead – Wright), Arya jest fantastyczna a Jamie Lannister wygląda jak nieco podstępny “Prince Charming”. Jeśli chodzi o aktorów, nie spodobał mi się tylko Jack Gleeson jako książę Joffrey. Pewnie wyrośnie z niego niezły aktor, bo już teraz tylko w jednym spojrzeniu księcia widać czające się w nim zło. Ale po prostu jakoś inaczej go sobie wyobrażałam. Wiem, wiem, nie wszystkim można dogodzić a ja wspominam o tym tylko po to, żeby się do czegoś przyczepić. Krótko mówiąc, obsada jest przemyślana i nieprzypadkowa.

Bardzo odpowiada mi atmosfera stworzona przez twórców, Davida Benioffa i D. B. Weissa, do spółki z samym autorem. Spiski wiszą w powietrzu. Zimowe Winterfell jest nie tylko piękne, ale też niepokojące. Jednocześnie nie brak w nim życia. To taka groza i lęk z nutką radości. Podobnie jest z południem, niby jasnym i słonecznym a jednak nieprzyjemnie dusznym. Niezwykłe wrażenie wywarł na mnie Mur (jest jeszcze potężniejszy niz myślałam) i cała otwierająca scena z nim powiązana. Widząc ją, byłam autentycznie przestraszona. A przecież wiedziałam, co za chwilę nastąpi.

Ogólnie chcę więcej. Chcę słodkich wilkorów. Chcę Starków, Daenerys, Cersei. Intryg, zabójstw i tajemnic. Zastanawia mnie tylko jedno: jak odbierają serial osoby, które nie czytały książki? Czy wszystko jest przejrzyste? Trudno mi to stwierdzić, bo sama całkiem niedawno skończyłam powieść. Szkoda tylko, że historia zamknie się w dziecięciu odcinkach. A jeżeli serie będą powstawać w takim tempie jak książki, to pewnie finał obejrzę jako staruszka z kotem (zastępującym mi wilkora) na kolanach.