Na marginesie Misterium Męki Pańskiej, czyli powtórka z historii teatru

Gdybym mieszkała w Warszawie, prawdopodobnie wybrałabym się w ubiegłym
tygodniu na Służew celem obejrzenia Poznańskiego Misterium Męki Pańskiej,
największego chyba misterium pasyjnego w Europie, w którym uczestnicy około
dwustu aktorów. Rozmach tego przedsięwzięcia, po raz pierwszy zrealizowanego w
Warszawie musiał robić niesamowite wrażenie, nic dziwnego że świadkami
widowiska było blisko 30 tysięcy osób.


Najstarszym polskim misterium jest Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu pióra Mikołaja z
Wilkowiecka, napisana w XVI wieku, czyli bardzo późno, gdyż rozkwit
popularności tego rodzaju sztuk w Europie przypada właściwie na wiek XIV i XV.
Mam trochę wyrzuty sumienia, że orientując się nieźle w angielskich tekstach
dramatycznych tego okresu, do tej pory nie przeczytałam Historyji. Cudze
chwalicie, swego nie znacie – tak to trochę wygląda w moim przypadku i coraz
bardziej czuję, że należy to zmienić… A jak to wszystko się zaczęło?

Początkowo stosunek Kościoła do teatru był wrogi, gdyż przedstawienia
teatralne łączono z bezbożnymi, pogańskimi obyczajami okresu antycznego. Jednak
teatralność leży u samych podstaw obrządku katolickiego. Msza święta jest
przecież w pewnym sensie teatralna, chociaż często, przyzwyczajeni do obrządku
w naszym ojczystym języku, tego nie widzimy. Staje się to jednak wyraźne, gdy
wyobrazimy sobie odzianego w malownicze liturgiczne szaty kapłana, mówiącego w
zupełnie obcym dla nas języku, wznoszącego do góry ręce, unoszącego bogato
zdobiony kielich, błogosławiącego chleb, a wszystko to w niezwykle obrazowej
scenerii z misternie zdobionym, często kapiącym od złota ołtarzem i witrażami
oszałamiającymi kolorami, w pomieszczeniu dusznym od zapachu kadzidła. W takiej
właśnie sytuacji znajdowała się większość wiernych w średniowieczu – maluczcy,
nie znający łaciny, uczestniczący w rytuale jako widzowie  raczej niż jego współuczestnicy. Siłę tej
teatralności, pojęłam dopiero niedawno podczas ceremonii zaślubin w obrządku prawosławnym.
Nie chodzi mi tu o porównywanie liturgii (nie mam o tym zielonego pojęcia),
lecz o samo wrażenie: misternie zdobione szaty batiuszki rytuał obfitujący w
symboliczne gesty, których znaczenia nie rozumiałam, korony trzymane nad
głowami nowożeńców, kilkakrotne okrążanie przez nich ołtarza, liturgia w języku
starocerkiewnym… Byłam widzem spektaklu, czułam jego wagę, widziałam piękno,
ale jednak byłam tylko widzem.

Jakiekolwiek odstępstwa od łacińskiego tekstu liturgii były oczywiście
surowo zabronione, ale musiały się zdarzać. Istniał nawet specjalny diabeł od
takich pomyłek. Nazywał się Titivillus i był personalnie odpowiedzialny za grzechy
popełniane zarówno przez wiernych (gadanie podczas mszy) jak i duchownych
(przekręcanie słów, mamrotanie, przyspieszanie liturgii), które to grzechy
zbierał do specjalnego worka, by stanowiły dowód podczas Sądu Ostatecznego. Liturgię
można było jednak wzbogacać i ozdabiać – tu właśnie szukać początków oficjalnego
dramatu średniowiecznego, bo form ludowych, choć kiepsko udokumentowanych nie
udało się pewnie nigdy do końca wyrugować.

Msza Wielkanocna była idealną wręcz okazją dla takiego wzbogacenia.
Ewangelia przeznaczona do odczytania tego dnia mówi przecież o trzech
kobietach, spotykających przed grobem Chrystusa dwóch Aniołów:

Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w
lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli
do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj;
zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: "Syn
Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego
dnia zmartwychwstanie"». (Łukasz, 24)

Ten sugerowany przez Pismo Święte dialog pomiędzy kobietami a Aniołami
bardzo łatwo było przedstawić w sposób dramatyczny, z podziałem na role, w
formie mówionej lub śpiewanej, wzbogaconej gestem. Pierwsza taka dramatyzacja w
Anglii jeszcze po łacinie miała miejsce już w X wieku, późniejsze tropy
liturgiczne, układane były również po angielsku. Początkowo odgrywane przez
księży i kleryków inscenizacje te miały na celu zilustrowanie istotnych punktów
liturgii, przybliżenie wiernym najważniejszych tajemnic wiary w sposób dla nich
zrozumiały, jasny i przemawiający do wyobraźni. Teatralne w swej istocie były
również procesyjne obchody związane chociażby z Niedzielą Palmową, czy Drogą
Krzyżową w Wielki Piątek.

W XII wieku funkcjonuje już o wiele bogatszy dramat liturgiczny właściwy, czyli
krótkie przedstawienia związane z dwoma najważniejszymi wydarzeniami: Bożym
Narodzeniem i Wielkanocą, inscenizowane podczas lub po mszy świętej. Były o
wiele bardziej niezależne od liturgii, a ich fabułę stanowiły wydarzenia ze
Starego i Nowego Testamentu oraz żywoty świętych. Mogły więc wprowadzać nieco
więcej elementów fikcji literackiej, pokazywać przeżycia postaci, wprowadzać
wątki świeckie. Mogły jeszcze bardziej polegać na roli kostiumów i rekwizytów,
musiały wymagać coraz większych umiejętności aktorskich. Bez wątpienia
niezwykle widowiskowe były właśnie sztuki przedstawiające mękę i
zmartwychwstanie Chrystusa. W XIII wieku papież Innocenty III zaniepokojony
rosnącą popularnością przedstawień teatralnych zakazuje duchownym uczestnictwa
w inscenizacjach, teatr odrywa się od Kościoła przechodzi w ręce cechów. Miesza
się sfera sacrum i profanum, obok elementów wzniosłych pojawiają się codzienne
i komiczne, po scenie i wśród publiczności pałętają się diabły, które błaznują
i wprowadzają mnóstwo zamieszania. Teatr staje się nie tylko narzędziem
instrukcji religijnej, lecz również istotnym przeżyciem społecznym, źródłem
poczucia wspólnoty i dumy mieszczan.

Istotne dla rozwoju teatru okazało się ustanowienie w XIII wieku Uroczystości
Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, czyli popularnego Bożego Ciała… Ale o tym
może przy innej okazji, jeśli was to zainteresuje…

 

Jeśli dotrwaliście do końca tego przydługiego
wpisu (bo trochę mnie poniosło),

to czas na życzenia:

 Życzymy wam zdrowych, pogodnych i prawdziwych wiosennych
świąt!