O “Nagiej” Izabeli Szolc

Pewna kobieta zjadała prochy swojego męża, by z siebie zrobić żywą urnę. Nie znałam jej. Tak jak ona jestem wdową. Wdowa – nowe słowo, które trzeba, należy oswoić. (65)

Cytat ten pochodzi z jednego z opowiadań-szkiców Izabeli Szolc. Gdybym miała w kilku słowach opisać motyw przewodni tego zbioru, sparafrazowałabym po prostu autorkę: Kobieta – słowo, które trzeba oswoić. To właśnie Szolc próbuje zrobić: oswoić nas z różnymi aspektami kobiecości, przedstawiając całą galerię bohaterek: neurotyczkę, lesbijkę, świętą i wiele, wiele innych. Wizerunki poszczególnych kobiet nie muszą być ( i rzeczywiście nie są) do końca przekonujące, bo nie o kobiety jako jednostki autorce idzie. Chodzi jej raczej o kobietę w ogóle, o „istotę” kobiecości, o ile takowa istnieje.


Krótko mówiąc, chodzi o kobietę nagą, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym, bo autorka nie boi się poruszać tematów tabu. Naturalistycznie, nawet brutalnie pisze o seksie i fizjologii. Jej bohaterki, odbiegają od schematów znanych z polukrowanej rzeczywistości reklam. Nie pomykają w białych minispódniczkach i na szpilkach, jak w reklamach podpasek ze skrzydełkami, nie uśmiechają bezmyślnie do gaworzących bobasków, nie pieką kurczaka według jedynego słusznego przepisu, i nie podają mężowi Etopiryny. Zamiast tego Szolc pisze o wizycie u ginekologa, o porodzie w którym biologia miesza się z mistyką, o gwałcie, o kobiecie w ciele mężczyzny, który dziwnym trafem staje się ojcem. Nie po to, by szokować, raczej by ukazać okruchy codzienności przeróżnych kobiet, ich przeżycia i emocje, o których nie zawsze wypada głośno mówić. Pisze więc Szolc o miłości mieszającej się często z nienawiścią, o trudnych relacjach z matką, o depresji, neurotycznych lękach i narkotykach, o śmierci i strachu przed utratą partnera lub partnerki, o bezdzietności, o bólu i o poszukiwaniu siebie. Za to właśnie tę prozę cenię, za szczerość i odwagę, za próbę oddania kobietom ich sfery cielesnej (innej niż ta prezentowana w kulturze masowej) i duchowej (znów innej niż w popkulturze).

A jednak nie są to kobiety do końca przekonujące, choć być może o to właśnie autorce chodziło: o pokazanie pewnych archetypicznych postaw, zarysowanie problemów. Z jednej strony zaintrygowały mnie te bohaterki, a tematyka poruszana przez Szolc czasem bolała. Z drugiej nie zapamiętam ich chyba na dłużej (szczerze mówiąc już nie pamiętam ich imion). Może dlatego, że wybierając krótką formę i szkicując tak wiele sylwetek trudno nie otrzeć się o schemat. Szczerze mówiąc, nie jestem fanką opowiadań, tęsknię do powieści z głębiej zarysowaną fabułą, w której zafascynowałoby mnie tło społeczne, intryga, losy bohaterek. Zamiast okruchów codzienności chciałabym ją dostać w postaci dania głównego. Zamiast studium kobiecości, w którym postaci kobiece ilustrują pewne psychologiczne schematy, wolałabym otrzymać prawdziwą historię, powieść o kobiecie lub kobietach (innych niż u Grocholi), żyjących w przekonujących mnie realiach.  Gdyby Izabela Szolc postanowiła taką powieść napisać, na pewno bym po nią sięgnęła. Nie odmawiam autorce zmysłu obserwacji i zrozumienia wielu aspektów kobiecości, wręcz przeciwnie bardzo mnie tym zainteresowała i może właśnie dlatego mam apetyt na dłuższą formę w jej wykonaniu.

Nieco irytowała mnie również zbyt oczywista intertekstualność, cytowanie innych tekstów literackich, które zainspirowały autorkę. Przez karty zbioru przewijają się i Sylwia Plath, i Marie Curie Skłodowska, i Alicja, która za wszelką cenę chciała dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie lustra, i Rapunzel, co na księcia czekała, i Marylin Monroe – ikoniczne postaci, które Szolc czasami po prostu przywołuje, kiedy indziej przetwarza na potrzeby własnego tekstu. Nie neguję tego zabiegu samego w sobie, ale trochę tego za dużo i trochę za sztucznie. Mam wrażenie, że w poszukiwaniu istoty kobiecości, kobieta z krwi i kości trochę Izabeli Szolc umyka.

Było nie było, nazwisko autorki zanotowałam sobie głęboko w pamięci i czekam na jej dalsze próby pisarskie. Myślę, że potrzeba jakiejś przeciwwagi dla wizerunku kobiety w kulturze masowej, a Izabela Szolc nie boi się pójść pod prąd. Za to, ma w moich oczach ogromny plus.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Amea.

Izabela Szolc. Naga. Wydawnictwo Amea, 2010. (153 strony)