Pstryk. Kobieta w jaskrawych choć zniszczonych ciuchach ciągnąca wózek
pełen gratów z pobliskiego śmietnika. Pstryk. Mężczyzna nie stary jeszcze choć
ze zniszczoną twarzą z tanim winem w ręce. Pstryk. Pijana staruszka z odmrożoną
stopą. Pstryk. Cyganka z nieobecnym wzrokiem mamrocząca coś do siebie w
podmiejskim autobusie. Pstryk. Noclegownia w centrum stolicy. Pstryk. Dom
opieki społecznej w prowincjonalnym miasteczku.
Gdyby Marta Szarejko była fotografem powstałyby takie właśnie zdjęcia. Gdyby
zorganizowała wystawę tych zdjęć, przedstawiona na nich codzienność ludzi
wykluczonych, funkcjonujących na marginesie społeczeństwa, których obecności na
tle błyszczących wieżowców próbujemy nie widzieć, wzbudziłaby pewnie
zainteresowanie i chwilę zadumy. A potem, jak zwykle przeszlibyśmy nad tą
niewygodną rzeczywistością do porządku dziennego. Marta Szarejko fotografem nie
jest, jej tworzywem jest słowo, ale takie właśnie skojarzenie ze zdjęciami
wzbudził we mnie jej debiut – Nie ma o czym mówić. Jakbym oglądała kolekcję
zdjęć połączonych wspólnym tematem. Może w formie pokazu slajdów, gdzie zanim
zdążę przyjrzeć się jednemu zdjęciu pojawia się kolejne? (Tak jak tutaj.) Albo jakbym słuchała fragmentów monologów bohaterów, puszczanych w raczej
niezaplanowanym porządku. Tak, to dobre skojarzenie, bo Marta Szarejko nie
tylko maluje portrety swoich bohaterów, lecz również oddaje im głos.
Mówi K. : „Ja przychodzę z taką śmieszną sprawą. Chyba jestem w ciąży”.
(103)
Mówi Jurek: „Powiem Ci coś w tajemnicy, tylko nie mów nikomu, ja nie jestem
w straży pożarnej, jestem w tajnej policji, znam cię, rozpoznałem cię, wiem,
kim jesteś, znam całą twoją rodzinę, twoja rodzina jest tutaj, znajdziesz tu
swoją prababcię, twoja prababka to moja babka, to jedna i ta sama osoba…” (55).
Mówi Cyganka: „Dużo dekoracji, dużo światła, to jest sen z cyklu
hiszpańskie barokowe. Ona jest szkieletem, ale o tym nie wie. Zakochuje się w
nim. On widzi, że ona jest szkieletem. Wędrują. On patrzy na nią w taki sposób,
że ona niczego się nie domyśla” (41).
Mówi wielu, wielu innych. Czasem są kolorowi jak rajskie ptaki, czasem szarzy,
bezbarwni, prawie niewidoczni. Brak w tym tomie spójnej historii, pokazującej
ciąg przyczynowo skutkowy, czy choćby konkretne wydarzenia. Wraz z Martą Szarejko
przeskakujemy od jednego bohatera do kolejnego, podsłuchujemy ich przez chwilę,
widzimy rzeczywistość ich oczami. Inny to świat niż nasz. Świat, w którym
majaki senne mieszają się z tym, co realne, w którym rozmywają się kontury. Podobny
to świat do naszego, bo są w nim i marzenia, i miłość, i przemoc i łzy. Dzieją się
w nim historie, które przerażają, ale i takie które głęboko wzruszają. Możliwy
jest happy end. Świat obok naszego świata, po drugiej stronie lustra, zniekształcone
odbicie.
Nie wiem, jak znaleźli się w nim bohaterowie Marty Szarejko, nie poznajemy
ich historii, widzimy tylko migawki, słyszymy urywki wypowiedzi. Jednak podczas
czytania, nieustannie towarzyszyła mi niepokojąca myśl, że granica między tymi
światami jest bardzo cienka, że właściwie przypadkiem, w innych okolicznościach
mogłabym ją przekroczyć, że większości z nas mogłoby się to zdarzyć. Nie
zdarzyło, i może dlatego nie widzimy i nie słyszymy ludzi po drugiej stronie
lustra. Nie ma o czym mówić. Nie ma o czy myśleć. Nie ma się nad czym zastanawiać.
A może jednak jest?
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Amea.
Marta Szarejko: Nie ma o czym mówić. Wydawnictwo Amea, 2010. 114 stron.