Samotność w Los Angeles. “Samotny mężczyzna” Christophera Isherwooda.

Nie ukrywam, że dziś będzie o książce, o której istnieniu nie słyszałam do roku 2009, czyli do momentu, w którym ukazała się jej adaptacja. Przyznam, że już przeleżała swoje na mojej półce. Ostatnio jednak musiałam bez żadnego towarzystwa pokonać pociągiem jakieś 200 kilometrów. I “Samotny mężczyzna” Christophera Isherwooda, bo o tej właśnie książce mowa, okazał się idealny na tę właśnie podróż.

“Samotny mężczyzna” to zapis jednego dnia z życia George’a, wykładowcy literatury na uniwersytecie stanowym San Tomas. Początek lat sześćdziesiątych. George, Anglik z pochodzenia, mieszka w pięknym domu w Los Angeles, ma całkiem niezłą pracę, oddaną przyjaciółkę. Ot, normalne życie. To jednak za mało. Przyjaciółka, Charlotte, czasem nazywana przez George’a gąską,  nieraz silnie irytuje naszego bohatera, dom zmienia się w cel ataków nieznośnych dzieci sąsiadów wychowywanych zgodnie z teoriami przedstawianymi w najnowszych podręcznikach do psychologii, w pracy natomiast trzeba się namęczyć, żeby zaangażować studentów w jakąkolwiek dyskusję.

To wszystko jest jednak bzdurą.  George stracił jakiś czas temu miłość swojego życia. Jim zginął zimą w wypadku samochodowym. Koledzy z pracy i sąsiedzi nie wiedzą, co się stało. Niewielu z nich zdawało sobie sprawę, że był ktoś taki jak Jim. Od tego momentu życie George’a całkowicie się zmienia. Trudno tu chyba mówić o “życiu”. George po prostu funkcjonuje, niemal odhacza przetrwane dni na kalendarzu. Jest ciałem, które stale próbuje sprostać oczekiwaniom innych. Przyjrzyjmy się na przykład porannemu rytuałowi naszego bohatera:

Ciało patrzy i patrzy, wargi się rozchylają. Zaczyna oddychać przez usta. Wreszcie szare komórki beznamiętnie każą mu umyć się, ogolić, uczesać. Trzeba okryć jego nagość. Trzeba włożyć ubranie, ponieważ wychodzi z domu, idzie w świat innych ludzi, a ci inni powinni umieć je zidentyfikować. Jego zachowanie musi być dla nich do przyjęcia.

Posłusznie, myje się, goli i czesze, ponieważ uznaje swoje obowiązki względem innych. Nawet się cieszy, że ma wśród nich swoje miejsce. Wie, czego się od niego oczekuje.

Zna swoje imię. Na imię mu George. (s. 7)

Odniosłam wrażenie, że George’owi nie do końca zależy na jakimś specjalnym wyróżnianiu się na tle społeczeństwa. Nie przejmuje się tym, że jakiś sąsiad powie o nim „pedał”. Jednak boi się nieco tego, co pomyślą o nim studenci. Wspomina często swoje życie z Jimem, ich podróże, miłość, plany, codzienność. Tęskni za tym, co już się skończyło, nie tylko za ukochanym, ale też za dawnym, lepszym Los Angeles. W pewnej chwili, w jakimś stopniu pod wpływem znajomości z jednym ze studentów, George postanawia zacząć ŻYĆ na nowo. Czy jednak nie okaże się, że już jest za późno?

“Samotny mężczyzna” zdecydowanie wpisuje się w popularny ostatnio na naszym blogu ciąg książek poważnych i nieco smutnych, skłaniających do rozmyślań. Według mnie napisany jest dobrze, w sposób, który sprawia, że “widzę” George’a, jego podróż autostradą, zajęcia na uniwersytecie. Nie mam najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie jego cierpienia, samotności i tęsknoty. Możliwe, że ma na to wpływ film o tym samym tytule w reżyserii Toma Forda, z Colinem Firthem w roli głównej. Powiem szczerze, że film wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Nie do końca nawet ze względu na historię, którą opowiada. Tom Ford stał się autorem jednego z najpiękniejszych wizualnie i najbardziej plastycznych filmów jakie widziałam w życiu. Ciągle pamiętam kolory, grę światłem i wszelkie, najdrobniejsze nawet szczegóły. A film widziałam około roku temu.

Krótko mówiąc, zdecydowanie polecam. Książkę dla samej historii i prawdziwości z jaką jest przedstawiona. A film dla wrażeń estetycznych i rewelacyjnego Colina Firtha.

 

Isherwood, Christopher. Samotny mężczyzna. Przeł. Jan Zieliński. Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.. Warszawa, 2011. 190 str.