Podejrzewam, że fala recenzji dotyczących Pod kopułą Kinga już się przez blogosferę przetoczyła, ale dorzucę swój kamyk. Do książki podchodziłam kilka razy, zatrzymując się na ogół po jakichś pięćdziesięciu stronach, i gdyby pewna Rozczytana Przyjaciółka nie powiedziała stanowczo „masz przeczytać dalej”, to pewnie na tych kilkudziesięciu stronach by się skończyło, bo początek moim zdaniem do najlepszych nie należy. Owszem sama idea, by pewnego, niczym nie wyróżniającego się dnia, przykryć prowincjonalne, amerykańskie miasteczko, szklanym kloszem i sprawdzić, co się będzie działo, bardzo mnie pociągała. Ale już opis świstaka przeciętego tymże kloszem na pół, bardziej mnie rozbawił, niż trzymał w napięciu. Na szczęście, potem było tylko lepiej.
Cóż więc dzieje się w Chester Mills, odciętym od świata przez tajemnicze pole siłowe, niezidentyfikowaną kopułę, której nie da się w żaden możliwy sposób przekroczyć, ani zlikwidować? Ano życie toczy się dalej. Niektórzy ulegają panice i plądrują sklepy, niektórzy popełniają samobójstwo, niektórzy kombinują, jak nie dać się zwariować. Jedni odkrywają w sobie altruistyczną chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi; inni wręcz przeciwnie zaczynają czuć się bezkarnie i pozwalać sobie na więcej niż niegdyś. Niewielu uda się zachować zdrowy rozsądek i uniknąć manipulacji. Być może głównym bohaterom i bohaterkom brakuje nieco psychologicznej głębi, ale nie o portret jednostki Kingowi chodzi. Idzie mu raczej o obraz stosunkowo niewielkiej amerykańskiej społeczności, którą bierze pod lupę. I nie jest to wizja zbyt optymistyczna.
King obnaża słabość demokracji (czy tylko amerykańskiej?), pokazując jak łatwo manipulować opinią publiczną, gdy jest się sprawnym politykiem. Politykiem dla którego najwyższą wartością jest sama władza, a drugą w kolei pieniądze. Demokracja to u Kinga system nie tyle z gruntu zły, co podatny na wypaczenia – może i mógłby dobrze działać w sprzyjających okolicznościach. Co z tego, gdy do władzy ciągnie tych, którzy niekoniecznie się do tego nadają? Ludzi o wątpliwym systemie moralnym, zafascynowanych siłą i przemocą, okrutnych i cynicznych, lub po prostu zbyt głupich, by naprawdę rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Sęk w tym, że nie wzięli tej władzy siłą, że zostali wybrani przez społeczność, która reprezentują. Jak więc świadczy to o tej społeczności? No, nie najlepiej, przyznajmy, nie najlepiej.
Autor mnoży ilość wątków i postaci zaangażowanych w akcję do granic przyzwoitości, a jednak zachowuje spójność. Język, jak to u Kinga, dosadny, akcja trzyma w napięciu do samego właściwie końca, co przy blisko tysiącu stron jest sporym osiągnięciem. Zakończenie rodem z science fiction jest w moim odczuciu dość idiotyczne, ale wybaczam, bo nie o zakończenie tu chodzi, lecz o zastanowienie się nad tym, w jakim świecie żyjemy. Mam wrażenie, że Pod kopułą, mimo sensacyjnej maski, ma tak naprawdę wiele wspólnego z moralitetem. Pomimo zaskakująco bogatego tła społecznego, ma tak naprawdę przestrzegać przed bezmyślnością, łatwowiernością, ślepym posłuszeństwem, i zbyt optymistyczną wiarą w zwierzę, zwane człowiekiem. Tym bardziej, że miasteczko Chester Mills może być każdym amerykańskim miasteczkiem. Zresztą, nie tylko amerykańskim – bez problemu, potrafię wyobrazić sobie podobny przebieg wydarzeń w moim własnym mieście.
Stephen King. Pod kopułą. Prószyński i S-ka, Warszawa, 2010. 926 stron.