Tak sobie ostatnio przy okazji Portretu nieznanej damy wykoncypowałam, że w Anglii bardzo wyraźny jest nurt powieści, które biorą na tapetę historię i opowiadają ją z nieco innej perspektywy. Czasem interpretują wydarzenia na swój własny sposób, kiedy indziej przedstawiają je z punktu widzenia osób marginalnych, czasem koncentrują się na płomiennym romansie, innym razem na zagadce kryminalnej. Różnej klasy autorzy się tym parają, bo i Hilary Mantel, i Petera Ackroyda, i Bernarda Cornwella i Philippę Gregory, i wielu innych, wrzuciłabym do tego worka. Worek, przyznaję, jest pojemny i mocno umowny, pomija przeróżne rozróżnienia gatunkowe, ale wszyscy wymienieni potrafią zobaczyć w historii ojczystego (choć nie tylko) kraju materiał inspirujący dla autora i interesujący dla czytelnika. Mam nawet pewną, nieśmiałą jeszcze, teorię z czego ta popularność historii jako kanwy powieści w prozie brytyjskiej może wynikać, ale nie będę na razie przynudzać. I nie, nie chodzi mi o to, że książki te powstają na fali popularności seriali telewizyjnych, takich jak Dynastia Tudorów, Rzym, czy Rodzina Borgiów. To raczej kolejny fenomen, który wrzuciłabym do mojego pojemnego worka. W Polsce ten nurt literatury popularnej, zwłaszcza jeśli idzie o pisarzy współczesnych, wydaje mi się mało zauważalny. Nie śledzę wprawdzie oferty wszystkich wydawnictw, ale do głowy przychodzi mi jedynie Mariusz Wollny i jego Kacper Ryx, Elżbieta Cherezińska i Jarosław Klonowski (oboje jeszcze bliżej mi nie znani). Wygląda na to, że taki Władysław Łokietek przykładowo mało komu wydaje się interesujący.
Z chęcią poczytałabym sobie powieść o Marysieńce Sobieskiej, ale nikt mi takiej prozy nie serwuje. Czytam więc o Margaret Giggs, rodzinie Tomasza Morusa, i malarzu Hansie Holbeinie. Z przyjemnością czytam. Wątek miłosny jest (nawet więcej niż jeden), choć romans nie jest tu jedyną, a tym bardziej najważniejszą, warstwą. Ciekawa postać kobieca jest, bo Meg Giggs, przybrana córka Morusa, to jedna z najbardziej wykształconych kobiet swoich czasów. Tajemnica rodzinna jest. Nieortodoksyjne, nieco konspiracyjne wręcz, spojrzenie na historię Anglii też jest. Wszystko mocno osadzone w czasach, gdy Europą wstrząsnęły przewroty religijno-społeczne, związane z Reformacją, co umożliwia refleksję, niekoniecznie historyczną, na temat wszelkiej maści fanatyzmów. Jeśli idzie o mnie, nie trzeba mi więcej, ja to po prostu kupuję w całości.
Wydarzenia, zarówno te w sferze prywatnej jak i publicznej, widzimy z perspektywy Meg, kobiety wrażliwej, przenikliwie inteligentnej i obdarzonej zdrowym rozsądkiem. Z pewnością Meg Vanory Benett nie może być postrzegana jako typowa przedstawicielka płci pięknej epoki renesansu, ale i prawdziwa Margaret Giggs takową nie była. Bo która dziewczyna w XVI wieku obcowała na co dzień z największymi humanistami swoich czasów? Która swobodnie posługiwała się łaciną i greką? Która znała się na algebrze i medycynie? Która była w stanie uczestniczyć w uczonych dysputach? Tak, kobieta taka, jak Margaret Giggs aż się prosi by umieścić ją na kartach powieści, a Vanora Bennett nadaje jej kolorytu, sprawia, że jest bardziej ludzka.
Można by się może czepiać niezbyt porywających dialogów, z drugiej jednak strony wylewne okazywanie uczuć, czy zwykła otwartość, niekoniecznie były zaletą w czasach, gdy życia publicznego i prywatnego nie dało się do końca od siebie oddzielić. Zwłaszcza w rodzinie Tomasza Morusa, która po latach blasku i chwały, popada w niełaskę, gdy jej senior, jeden za najbardziej znanych przeciwników reformacji, nie chce poprzeć Henryka VIII i jego związku z Anną Boleyn, obsesji prowadzącej do poważnego zwrotu w sprawach polityczno-religijnych. Pewne usterki na poziomie dialogu, rekompensowały mi za to świetne, plastyczne opisy dzieł Holbeina. Czułam po prostu, że widzę jak powstają, potrafiłam je sobie wyobrazić, ciekawa byłam ich symboliki i koniecznie, koniecznie po prostu, musiałam po przeczytaniu niektórych fragmentów trochę pogrzebać w zasobach Internetu, żeby porównać swoje wyobrażenia z rzeczywistością.
Portret nieznanej damy Vanory Bennett do miana arcydzieła nie aspiruje. Jest to jednak książka, którą czyta się bardzo dobrze. Lekka, choć nie pozbawiona walorów poznawczych, lektura dla tych, którzy lubią literaturę z historią w tle. Postaci historycznych pojawia się dużo, ale zamieszczone przez tłumaczkę szczegółowe przypisy pozwolą zorientować się kto jest kim w tym korowodzie nawet największemu laikowi. Mnie pani Bennett przekonała i chętnie sięgnę po inne jej powieści. Tym bardziej, że wydaje się brać na warsztat postaci mniej wyeksploatowane przez popkulturę niż nieśmiertelna Anna Boleyn. Młodziutką żonę Henryka V chociażby, czy życie miłosne Geoffreya Chaucera, jednego z najważniejszych poetów angielskiego średniowiecza. Zapowiada się dobrze, choć na razie tylko po angielsku.
Vanora Bennett, Portret nieznanej damy. Tłum. Joanna Puchalska. Świat Książki, Warszawa, 2009. 592 strony.