Niekończące się igrzyska czyli “W pierścieniu ognia” Suzanne Collins.

Już nie raz wspominałam o tym, że wszelkie serie i sagi mogą człowieka wykończyć psychicznie. Na Sapkowskiego i Łukjanienkę musiałam trochę polować, ale się udało. Z Martinem było jednak trochę łatwiej, ponieważ wszystkie części leżały spokojnie u Grendelli. Dopiero z Suzanne Collins mam pod górkę. Nękam panie w osiedlowej bibliotece. W moim imieniu nęka je również mama. Co więcej, podlizuje się im niemiłosiernie. Posunęła się nawet do przekupstwa i sprezentowała im nalewkę własnej roboty. Dzięki tym zabiegom, dostałam cynk, że czeka na mnie “W pierścieniu ognia”, przez co stałam się niedostępna dla świata na jeden dzień.

Tak, tylko na jeden dzień, bo książka wciągnęła mnie chyba nawet bardziej niż “Igrzyska śmierci”. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabuły, napiszę więc tylko, że ponownie spotykamy Katniss Everdeen. Jako zwyciężczyni Głodowych Igrzysk, musi teraz jeździć po wszystkich dystryktach Panem, uśmiechać się do kamer, patrzeć w oczy ludziom, którzy kochali jej niedawnych wrogów, grać kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Dziewczyna żyje ze swoją rodziną w dostatku. Wie jednak, że ani ona, ani jej bliscy nie mogą czuć się bezpiecznie – wystarczy przecież, że prezydent Snow pstryknie palcami a jej przyjaciel Gale zginie w “wypadku” na polowaniu, a jej siostra, Prim, stanie się kolejnym trybutem. Do tego, zbliżają się siedemdziesiąte piąte Głodowe Igrzyska a organizatorzy co dwadzieścia pięć lat dorzucają do nich coś “extra” (jakby dzieci mordujące się wzajemnie nie były wystarczająco atrakcyjne). Sytuacja w dystryktach pogarsza się i wydaje się, że czyny Katniss rozpaliły w ludziach nadzieję i wolę walki. Chociaż ona sama nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.

Polubiłam Katniss. Może na pozór jest raczej antypatyczna i naiwna, ale jej chęć przetrwania i gotowość do poświęcenia się dla tych, których kocha, jest ujmująca. Początkowo, czy to w życiu codziennym, czy w walce na arenie, ma jeden cel: nie dać się zabić, przeżyć. Stopniowo jednak zaczyna zdawać sobie sprawę, że jest kimś więcej niż tylko kolejnym zwycięzcą krwawej gry. Rozumie, że nieświadomie stała się symbolem buntu przeciw dyktatorskiej władzy. Umówmy się, niespecjalnie ją to cieszy, ale w ońcu odpowiedzialnie akceptuje tę rolę. Istotne miejsce zajmuje w tej przemianie Gale. Podczas gdy Katniss myśli tak naprawdę tylko o bezpieczeństwie i spokoju swoich najbliższych, on uświadamia jej, że poczucie bezpieczeństwa w niewoli jest niczym.

Mamy tutaj również, a jakże, historię miłosną. Zawsze gdy mówię lub myślę o tym wątku, do głowy przychodzi mi magiczny miłosny trójkąt ze “Zmierzchu”. Tylko dlatego, że obie serie są często wspominane jednocześnie. Jest jednak drobna różnica. “Zmierzch” opiera się na perypetiach miłosnych Belli, a jej jedynym problemem jest to, kogo wybrać, wampira czy wilkołaka. Reszta świata zupełnie się nie liczy. U Collins wątek ten nie jest najważniejszy. Uczucie bierze Katniss z zaskoczenia i pozostaje trochę w tle. Dziewczyna jest lekko nierozgarnięta, to prawda, bo dopóki ktoś jej wielkimi literami nie wyjaśni, że ją kocha, ona raczej tego nie zauważy. A kiedy już to sobie uświadomi, uczucie nie przesłania jej nagle innych problemów. Katniss zwyczajnie nie jest, jak mawia moja mama, “rozmemłanym” paniątkiem, które będzie płakać po kimś przez pół roku. Ona będzie myśleć i działać. Ewentualnie tłuc wszystkich wokół. No, albo się upije.

Suzanne Collins zrobiła w kolejnej części trylogii coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że akcja może posunąć się w tym właśnie kierunku. Teraz został mi jeszcze “Kosogłos”. O sile trylogii niech świadczy fakt, że uruchomiłam kontakty w liceach a także gimnazjach (tak, takie też posiadam) i czekam aż ostatnia książka wpadnie w moje ręce. Pewnie mi się spodoba i nie będę mogła się od niej oderwać. Powiedzmy sobie szczerze, Collins potrafi tak wciągnąć czytelnika w okrutną grę, że jej powieści stają się niemożliwe do odłożenia. I to jest to, czego aktualnie potrzebuję. Dlatego właśnie będę nękać panie w bibliotece, dopóki nie podadzą mi adresu osoby, która już czwarty mieisąc przetrzymuje “Kosogłosa”. Strzeżcie się Milvanny, wy, którzy przetrzymujecie książki, które chce przeczytać.