O inwestygatorze oźralcu, czyli “Kacper Ryx i król alchemików”

 Kacper Ryx, doktor nauk medycznych oraz inwestygator królewski w jednej osobie, to postać dobrze mi znana i bardzo lubiana. Nic więc dziwnego, że kolejne, czwarte już, spotkanie z nim było bardzo udane. W Kacprze Ryksie i królu alchemików Mariusz Wollny przenosi nas w czasy politycznej zawieruchy związanej z elekcją Zygmunta III Wazy na króla Polski. Sam Kacper zaś, to już nie ten młody zabijaka co niegdyś, lecz człek na pierwszy rzut oka przynajmniej spokojny i stateczny. Za złoczyńcami już się nie ugania, poświęcając swój czas pacjentom, żonie Jance i synkowi. A że w małżeństwie ciche dni, a w pracy nudnawo, to i do kielicha zaczęło Kacpra ciągnąć:

Po rozstaniu z justycjariuszami, zrobiłem to, czemu oddawałem się, odkąd Janka zmusiła mnie do porzucenia profesji inwestygatora, a potem i tak odsunęła od łoża. Poszedłem się napić do najbliższego szynku. Vino pellite curas (Winem rozpraszajcie troski). Zawsze wybierałem podłe spelunki, gdzie nikt mnie nie znał, i nigdy nie upijałem się za dnia. Nadrabiałem to nocami, wynosząc w tym celu z szynku flaszkę trunku. Z nowotku było to wino, lecz ostatnio przerzuciłem się na gorzałkę. Wmawiałem sobie, ze to jeszcze nie oźralstwo. Jednak tylko się oszukiwałem (str. 39)

Nawiasem mówiąc, można by chyba tworzyć jakieś listy, czy rankingi alkoholizujących się policjantów i detektywów występujących w powieściach, niekoniecznie jak widać współczesnych. Jeśli ktoś pragnąłby się tym zająć, to inwestygator oźralec powinien się na takowych znaleźć.

Kacper niby nie chce się już mieszać w sprawy możnych tego świata i łapać szesnastowiecznych bandytów, ale okazuje się, że musi, gdy w rozgrywkę zostaje wmieszana jego rodzina. Kondycja już po prawdzie nie ta, ale przenikliwy umysł jest nadal sprawny i bardzo się przydaje. Krótko mówiąc, Ryx ma pełne ręce roboty. Trup ściele się gęsto i malowniczo. Kraków płonie, komuś ewidentnie zależy na sprowokowaniu motłochu do zamieszek na ulicach i pogromów Żydów, wybucha epidemia dżumy. A żeby tego było mało, w sprawę zamieszani są Różokrzyżowcy i mniej lub bardziej podejrzani alchemicy, a Kacprowi depcze po piętach jego odwieczny wróg, Kettler, płatny i niezwykle skuteczny zabójca.

Wątków jest więc bez liku i trzeba sporo dyscypliny, by je wszystkie trzymać w kupie. Mariusz Wollny tę dyscyplinę niewątpliwie ma. Na dodatek pisze lekko i z poczuciem humoru, a stylizowany język powieści to dla mnie jeden z jej największych atutów. Mam wprawdzie wrażenie, że najwięcej go było w części pierwszej cyklu, ale być może styl autora nie jest już dla mnie taką nowością i po prostu uznaję go za pewnik. Mogę się również długo rozpływać nad naturalnością, z jaką Wollny maluje tło historyczne, dbając o najdrobniejsze nawet szczegóły świata, w którym dzieje się jego powieść. Z dokładnością historyka tropiącego ciekawostki opisuje ówczesne alchemiczne próby zamiany metalu w złoto, szczegóły życia zwykłych ludzi, a nawet stan ówczesnej wiedzy medycznej i przeróżne medykamenty, choć nasz główny bohater jest niezmiernie w tym względzie progresywny i w skuteczność leków w rodzaju „tłustości kretyna, mózgu samobójcy, proszku z wyschniętego na wiór wisielca albo z czaszki ludzkiej” (str. 240) nie wierzy.

Żałuję, że to już ostatnia powieść z Ryxem w roli głównej tak samo, jak zazdroszczę Krakowianom, że ktoś pisze o ich mieście z taką miłością. Kraków wprawdzie czasem śmierdzi i przypomina rynsztok, ale na kartach powieści żyje swoim własnym życiem. Cóż, Zygmunt III Waza przeniesie stolicę do Warszawy, a w tej miejsca dla Ryxa nie ma. To logiczne, choć nieco melancholijne zakończenie jego przygód. Wollny zostawia sobie wprawdzie pewną furtkę, ale wątpię, by stworzył równie dobre powieści historyczno-kryminalne z Warszawą w tle.

Wszyscy, którzy jak ja narzekają, że nurt powieści z historią w tle jest w Polsce słabo reprezentowany, powinni się z cyklem o Ryxie zapoznać. Mariusz Wollny po raz kolejny już udowadnia, że historię da się lubić, że nie chodzi w niej tylko o daty, że można o niej mówić ze swadą i bez nadęcia. Że da się ją opowiadać, unikając napuszonego i wzniosłego tonu. Że królowie, owszem władczo wyglądają na portretach Jana Matejki, ale puścić bąka również im się zdarzało. Że historia to nie tylko możni tego świata, ale i zwykli śmiertelnicy, borykający się z codziennymi problemami. I wiecie co? Gdybym uczyła historii, na pewno bym moich uczniów co pikantniejszymi fragmentami tej prozy raczyła.

Mariusz Wollny. Kacper Ryx i król alchemików. Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2012.