O angielskim czyli jak ułatwić i uprzyjemnić sobie życie.

Z językiem angielskim żyję od dziecka. Rodzice wpoili mi potrzebę poznania tego języka, siostra nauczyła mnie pierwszych słówek, w zerówce opanowałam kilka piosenek i tak, stopniowo, zaczęłam go traktować jak coś nieodzownego dla normalnego funkcjonowania w świecie. Wiadomo przecież, że bez angielskiego nie zdasz matury, nie dostaniesz się na studia i nie dostaniesz pracy. Dopiero za kilka lat miałam uświadomić sobie, że angielski zmienia i ułatwia życie. I absolutnie nie myślę tu o zagranicznych wojażach, zawodowych karierach czy zawieraniu nowych przyjaźni. On zwyczajnie pozwala zobaczyć i usłyszeć więcej.

 

Najważniejszą korzyścią która płynie z poznawania języka królowej Elżbiety i Davida Beckhama jest lepsze rozumienie muzyki, książek, filmów i seriali. Banalne? Dla mnie: niezbędne. Pomijam już fakt, że bez tekstów brytyjskich i amerykańskich autorów (dostępnych, oczywiście, wyłącznie w oryginale) nie byłabym w stanie stworzyć swojej pracy magisterskiej. Musiałabym wtedy cierpieć jeszcze większe katusze i umierając z nudów pisać kolejną, miałką pracę, która nie cieszyłaby ani mnie, ani mojego recenzenta. Nie mogłabym śledzić najnowszych informacji o moich ulubionych kapelach, informacji z planu wyczekiwanego filmu. Nie mogłabym oglądać wywiadów z ulubionymi sportowcami i reżyserami. Nie mogłabym wreszcie przeżywać razem z kuzynką mieszkającą w Chicago wydarzeń w najnowszym odcinku naszego ulubionego serialu.

Ciągle pamiętam poczucie dumy po przeczytaniu „Harry’ego Pottera i więźnia Azkabanu” w oryginale. Miałam wtedy chyba około trzynastu lat i, chociaż nie zrozumiałam wszystkiego, byłam o jeden krok przed moimi rówieśnikami, którzy ciągle musieli czekać na tłumaczenie. Gdzieś tam kiełkowała we mnie potrzeba „bycia na bieżąco”. Nie wyobrażam sobie teraz, że przez brak znajomości angielskiego, mogło mnie ominąć uczestnictwo i współtworzenie fenomenu, jakim był serial „LOST”. Pewnie nie obejrzałabym też „Freaks and geeks”. Nie doceniłabym też innych seriali: „Gilmore Girls” (znanego u nas jako „Kochane kłopoty”) za niezliczone odwołania do wszelkich tworów popkultury, „Sherlocka” stacji BBC za ten piękny angielski prosto z samego serca Wysp, czy „House’a” za pełne ironii i sarkazmu poczucie humoru. Oczywiście, wymienione przeze mnie produkcje w większości trafiły do polskiej telewizji. Tylko ja wtedy oglądałam już coś zupełnie innego.

Wydaje mi się, że warto pamiętać, że angielski nie jest nam potrzebny tylko do matury, czy pracy. Z własnego doświadczenia wiem, że może nam ułatwić poprawienie sobie humoru, kiedy ta matura poszła nie do końca tak, jak się tego spodziewaliśmy, a pracy albo nie ma, albo nas rozczarowuje. Znajomość angielskiego daje mi poczucie jedności i wspólnoty w świecie (pop)kultury i pozwala na rozpieszczanie się małymi przyjemnościami. A tym właśnie jest dla mnie zrozumienie tekstu ulubionej piosenki, przeczytanie książki jak ją pan autor stworzył, pójście do kina i skupienie się na filmie, a nie na napisach oraz rozkoszowanie się najnowszym odcinkiem ulubionego serialu dzień po premierze w Stanach Zjednoczonych.

Jeśli jesteście zainteresowani akcją współtworzona przez Grendellę, do której i ja próbuję dorzucić coś od siebie, odwiedźcie kilka stron:

Akcja w Białymstoku: www.bialystokznaangielski.pl

Nasz fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/BialystokZnaAngielski

Gazeta o naszym teście:

http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/0,114123.html?tag=test+angielskiego

Akcja w Polsce: www.polskaznaangielski.pl