Smok jaki jest każdy niby wie. W masowej wyobraźni najczęściej funkcjonuje jako olbrzymia gadopodobna istota ze skrzydłami, która zieje ogniem, strzeże skarbów i pożera dziewice. Smoki to tajemnicze, prastare byty, posługujące się magią i posiadające wiedzę, o której nam, zwykłym śmiertelnikom, nawet się nie śniło. Bywają pomocne jak niezapomniany Smok Wawelski z Porwania Baltazara Gąbki, jednak częściej cechuje je złośliwość i okrucieństwo. Smoka można pokonać sprytem i odwagą, a mierzyli się z nim i lokalny chłopek-roztropek – Szewczyk Dratewka i ikona chrześcijaństwa – Święty Jerzy. Można by o smokach gawędzić długo, bo fascynowały wielu. Zafascynowały też Luciusa Sheparda, wielokrotnie nagradzanego amerykańskiego prozaika tworzącego głównie science fiction i fantasy, który stworzył swoją opowieść o smoku imieniem Griaule. Griaule z kolei zafascynował mnie.
Smok Griaule to zbiór sześciu dłuższych opowiadań, czasem wręcz mini powieści, napisanych na przestrzeni lat przez autora, który mam wrażenie, nie mógł się od swojego smoka uwolnić. Sam Griaule jest tu potraktowany zresztą dość przewrotnie. Ani ogniem nie zieje, ani dziewic nie pożera (przynajmniej w sensie fizycznym). Unieruchomiony zaklęciem czarownika, zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią, stał się z biegiem lat częścią krajobrazu doliny Carbonales, jak wzgórze porośnięte drzewami. Co ciekawego w takim ni to żywym, ni to martwym stworzeniu? Ano jest to smok, który rządzi każdym szczegółem życia mieszkańców, popychając ich do mniej lub bardziej zrozumiałych działań, czyniąc z nich marionetki nieświadomie podporządkowane jego woli, jego celom, jego planom.
W każdej kolejnej opowieści poznajemy jakąś cząstkę nieuchwytnej prawdy o Griaule’u, istocie pozornie nieobecnej, a jednak wpływającej na losy bohaterów, którzy muszą (a może tylko im się tak wydaje) działać tak, jak działają. Plany Griaule’a, który w miarę czytania coraz bardziej kojarzy się z jakimś pradawnym bóstwem, a w końcu staje symbolicznym obrazem bóstwa w ogóle, są z punktu widzenia człowieka irracjonalne i niezrozumiałe, czasem absurdalnie wręcz egoistyczne i błahe. Wybrańcy i wybranki smoka wcześniej czy później orientują się, że ich życie i poczynania dyktowane są jego wolą, a czytelnik ma ochotę pokiwać głową i powiedzieć “Griaule tak chciał”.
Centralnym tematem, przewijającym się w całym tomie jest więc kwestia wolnej woli przeciwstawionej przeznaczeniu, którego Griaule jest uosobieniem. Ludzkość w zwierciadle Sheparda jest maluczka, karykaturalna, borykająca się z własnymi słabościami, ulegająca pokusom i niskim instynktom. Bezwolnie podąża krętymi ścieżkami w poczuciu, że to przeznaczenie zgotowało jej ten los. Kolejne opowiadania, tworząc ponurą fatalistyczną aurę, zdają się utwierdzać nas w tym przekonaniu. Nic nie dzieje się przypadkowo, nie ma ucieczki od tego, czego chce Griaule. Dopiero w wieńczącej tom “Czaszce” – jedynym opowiadaniu, które dzieje się w slumsach i dżungli współczesnej Ameryki Łacińskiej, a nie mitycznej przestrzeni Carbonales, zmienia się nasza percepcja. Griaule, odrodzony teraz w ludzkiej postaci, jest karykaturą samego siebie. Zachował wprawdzie zdolność manipulowania ludźmi i jak paranoiczny dyktator gromadzi wokół siebie popleczników, jednak nie jest już istotą, której pokonać się nie da. Shepard bawi się wizerunkiem pogromcy smoka, któremu daleko i do Dratewki i do Świętego Jerzego. George Craig Snow to zwykły facet, przystojny Amerykanin, nieco cyniczny kobieciarz – żaden z niego superbohater. Siłą napędzającą jego działanie jest miłość, jednak i ona nie ma w sobie nic bajkowego. Historia kończy się tryumfem wolnej woli nad przeznaczeniem, jednak zakończeniu brakuje optymizmu:
Chciałby umieć odepchnąć te ponure myśli, ale miał je wytrawione w głowie; zbyt długo żył w przekonaniu, że miłość zrodzona z iluzji nie ma szans przetrwać i że każdą prawdę można przekształcić w przeczące jej kłamstwo. Miał wrażenie, że wszystko, przez co przeszli, co zrobili, i co czuli, pewnego dnia zostanie pomniejszone i sprowadzone do zwykłej opowiastki, której bohaterowie będą przesadnie uproszczeni, ich heroiczna natura przytłoczona przez przyziemne szczegóły, sama historia zaś tak błaha, tak odarta z cudowności przez wielokrotne powtarzanie, że – mimo miłości i odkupienia, cierpienia i straty, tajemnicy i śmierci – skończy się, jakby nic się nie wydarzyło. (431)
Mimo dość ponurej, przytłaczającej aury opowieści Lucius Shepard uwiódł mnie swoją leniwą, skłaniającą do refleksji narracją. Zaskoczyła mnie nieokiełznana wyobraźnia autora, plastyczne opisy wymykającego się ze schematu fantasy świata, wysmakowany styl. Trudno jest mi wybrać ulubione opowiadanie z tego zbioru – wszystkie stanowią element układanki i chyba tak właśnie je widzę – jako zamkniętą całość. A z tyłu głowy nie przestaje majaczyć myśl, że każdy z nas ma swojego smoka Griaule, choć dla każdego z nas może on być kimś lub czymś innym.
Smoka Griaule przeczytałam dzięki Viv, która ma anielską wręcz cierpliwość, jeśli idzie o termin zwrotu książki. Dziękuję Ci bardzo!
Lucius Shepard: Smok Griaule. Tłum. Wojciech Szypuła. Uczta Wyobraźni, Wydawnictwo Mag, Warszawa 2012. (432 strony)