“Lala”, czyli podróż sentymentalna Jacka Dehnela i Milvanny.

Los chyba mi sprzyja, bo każda książka, po którą sięgnęłam od czasu nie do końca udanego “Końca pieśni”, okazuje się moim małym, prywatnym sukcesem. Gdyby się zastanowić, to może podziękowania niekoniecznie należą się Losowi a moim przyjaciółkom, które mnie tymi książkami obdarowują z różnych powodów. Odłożyłam też na chwilę na bok fantasy (chociaż, dla równowagi, w przerwach poczytuję “Opowieści z Narnii”) i przez to, powieści, które normalnie zostawiłabym na później, chłonę spokojnie, podróżując metrem.

“Lala” Jacka Dehnela trafiła do mnie jako prezent urodzinowy. Ukłony w kierunku Ady, bo okazało się, że sprawiła mi fantastyczną niespodziankę, wprowadzając mnie w twórczość autora. Dzięki.

“Lala” to w zasadzie zapis bogatego życia babci głównego bohatera – autora. Na początku, co prawda, miałam problem z łączeniem faktów. Opowieści babci wydawały mi się dość chaotyczne (kto ma w rodzinie wygadaną osobę, wie, że czasami ciężko za nią nadążyć), gubiłam się we wszystkich “Kto? Z kim? Dlaczego, a dlaczego nie?”. Jednak szybko weszłam na podobny poziom myślenia tytułowej Lali. Poczułam fascynację tą kobietą, którą różne sploty okoliczności prowadziły między innymi przez Kielce, Lisów, Białystok (zawsze miło jest przeczytać coś o rodzinnym mieście), Belgię, aż do Gdyni. Lala, czyli Helena Bieniecka, jawi się nam jako kobieta niezwykła, bogata w przeróżne doświadczenia. Jej życie jest pełne humoru, romansów, wojny, odwagi, sztuki, rozstań, śmierci. Niby zwykłe życie, ale takie jakieś pełniejsze.

Nad powieścią wisi jednak smutek. W ciepłych, pełnych uwielbienia słów wnuka, czuć już tęsknotę i żal. Bo Dehnel w pewien sposób żegna się z babcią. Z jednej strony pamięta niekończące się historie opowiadane z werwą i dbałością o szczegóły, z drugiej widzi słabość i znikanie bliskiej osoby. Sam dopowiada i kończy fragmenty sagi. Widać w tym wszystkim piękną miłość i bliskość. Jasne, wnuk nieraz traci cierpliwość, kiedy niedopilnowana babcia po raz kolejny ucieknie na działkę albo zmoczy łóżko. A jednak ciągle z nią jest i z czułością, cierpliwością przygotowuje jej kolejną herbatę.

“Lala” mnie urzekła. Jedna z moich babć mieszka z nami w zasadzie od zawsze. I czasami, chociaż nie chcę, zaczynam myśleć, że wcale nie będzie jej z nami długo. Ciekawi mnie jej spokój, to, że chce wiedzieć jak działa mój komputer (“I te wszystkie twoje filmy się tu mieszczą?”), jej małe sekrety (mama śmieje się, że babcia nigdy nie wyszła z konspiracji i zawsze będzie „Stokrotką”), to, że dopiero dwa lata temu okazało się, że potrafi liczyć po angielsku i mamy jakąś rodzinę w Brazylii. Do tego, w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, ciągle szydełkuje. Zawsze w dwóch egzemplarzach, żeby żadna wnuczka nie poczuła się zaniedbana. Ma swój własny język, który wszedł już do powszechnego użycia w naszej rodzinie. No a poza tym jest straszliwą kociarą i pochłania książki tak szybko, że mama nie nadąża z bieganiem do biblioteki.

Podobnie jak Dehnelowi, ciąży mi trochę świadomość, że to musi się niedługo skończyć. Szkoda tylko, że babcia jest raczej skrytą osoba a ja nie mam talentu Dehnela. Coś mi się wydaje, że zapis dziejów naszej rodziny też mógłby być ciekawy.

Dehnel, Jacek. Lala. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa, 2011. 408 str.