Piastowski poker, czyli “Gra w kości” Elżbiety Cherezińskiej

Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej nauczycielki historii ze szkoły podstawowej, pani S., która sprawiła, że historia jawiła mi się jako jedna, wielka, pasjonująca historia, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Pamiętam, że owszem dat należało się uczyć, ale nie one były najważniejsze. W latach szczenięcych, zaczytywałam się więc książeczkami z serii „Biblioteczka Historyczna” wydanymi przez WSiP (tu, niestety tylko kilka tytułów – moja ulubiona Obrona Głogowa się załapała, ale Bolesław zwany Chrobrym już, niestety, nie) i powieściami Karola Bunscha, by pod koniec podstawówki sięgnąć po Jasienicę i inne „poważniejsze” lektury. W szkole średniej, moja miłość do historii została skutecznie uśpiona przez nauczycielkę, która przez 45 minut, głosem monotonnym i pozbawionym najdrobniejszych emocji, dyktowała nam notatki, które należało później wkuć i skrupulatnie odtworzyć na klasówce. Nie polubiłyśmy się, mimo że moja wiedza historyczna była wówczas spora. Cóż, nie dość że byłam pyskata, to jeszcze zdarzyło mi się dosłownie zasnąć na lekcji i nie obudzić w odpowiednim momencie…

Tak, historia, jako przedmiot nauczany w szkole, może być albo prawdziwą katorgą, albo niezapomnianą przygodą. I tak sobie pomyślałam, że jeśli pani S. nadal historii uczy (Milvannę w podstawówce i gimnazjum jeszcze uczyła, ale to jednak było już dobrych parę lat temu), to mogłaby swoim uczniom podsuwać w ciemno powieści historyczne Elżbiety Cherezińskiej, która o historii Polski potrafi pisać, jak mało kto. Zachwycona Koroną śniegu i krwi, sięgnęłam więc po Grę w kości, w której autorka nadaje nowe życie pierwszemu królowi Polski, Bolesławowi Chrobremu. W jej interpretacji, jest to władca daleki od szablonowości, wizją i umiejętnościami politycznymi wykraczający poza ramy epoki, surowy choć sprawiedliwy, chętny do bitki i do wypitki, jednak potrafiący trzymać swoje popędy na wodzy, gdy sytuacja tego wymaga. Podoba mi się ta interpretacja, tak jak podoba mi się to, co pani Cherezińska podkreśla we wstępie: „Od Chrobrego nigdy się nie odetniemy. Zawsze pozostanie naszym pierwszym królem. Możemy patrzeć na niego jak na monument, ale czy musimy odbierać mu życie” (6). Doskonale udało jej się to, co zamierzyła – Chrobry jest monumentalny, ale jest też niezaprzeczalnie „żywy”.

Narracja toczy się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony śledzimy wydarzenia w Księstwie Polan, krainie już wprawdzie chrześcijańskiej, ale nadal nieco dzikiej, pełnej borów, w których wojowie i sam Chrobry mogą szaleńczo polować, z drewnianymi grodami, które choć surowsze od germańskich czy italskich zamków, są pełne doskonale wyszkolonych wojowników, gotowych dla swojego charyzmatycznego władcy zrobić wszystko. Z drugiej strony obserwujemy pielgrzymkę młodego cesarza Ottona, którego ambitna i brawurowa wizja odrodzenia potęgi Cesarstwa Rzymskiego, po prostu nie może się powieść. W tle rozgrywki i machinacje polityczne dotyczące tronu papieskiego, korony dla Chrobrego, i oczywiście kości świętego Wojciecha – relikwii mających niebagatelne znaczenie dla wszystkich zainteresowanych władzą. W średniowiecznej Europie toczy się gra, a właściwie wiele gier, i tylko najlepsi mogą z niej wyjść zwycięsko.

Choć pewnie większość z nas przynajmniej mgliście pamięta i główne postaci występujące w powieści, i legendę dotyczącą św. Wojciecha, i sam zjazd gnieźnieński, Grę w kości warto przeczytać. Elżbiecie Cherezińska nadaje tym wydarzeniom własny rys i doskonale, w moim odczuciu, oddaje realia i atmosferę średniowiecza. To czasy, w których ani brutalna siła, ani szlachetna wizja nie wystarczają by skutecznie władać – Chrobremu się to udaje, bo łączy w sobie moc niedźwiedzia z przebiegłością lisa i przenikliwością jastrzębia. To czasy, w których sacrum jest zaskakująco blisko profanum, władza świeckiej nie da się oddzielić od duchowej, mistyczne uniesienia przeplatają się z zabobonem, a religijna ekstaza nie wyklucza okrucieństwa i zmysłowych żądz. Beatyfikacja to sprawa równie polityczna co duchowa, a pod haftowanymi złotogłowiem jedwabnymi szatami może się skrywać raniąca ciało włosiennica. Wszystko to współistnieje obok siebie, karnawałowa rozpusta miesza się z bogobojną pokutą, a granica między życiem a śmiercią jest zaskakująco płynna. Łatwo się w tej rzeczywistości pogubić, pomylić wizjonerstwo z szaleństwem, dać ponieść religijnej wizji graniczącej z obłędem.

Tak, wizja Cherezińskiej mnie przekonuje. I choć Gra w kości jest powieścią nieco mniej dojrzałą niż Korona śniegu i krwi, warto po nią sięgnąć. Szczerze mówiąc, zamierzam przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra tej autorki, bo wypełnia moim zdaniem lukę na polskim rynku książek i sprawia, że historia po prostu ożywa. To lubię.

Elżbieta Cherezińska, Gra w kości. Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2010. 398 stron.