“Republika złodziei” Scotta Lyncha, czyli warto czasem czekać 6 lat

Wyszło szydło z worka. Niedawno moi studenci całkiem nieźle napisali test zaliczeniowy, a ja rzucając okiem na wyniki stwierdziłam, iż nic w tym dziwnego, że pytania o Beowulfa tak dobrze poszły, bo jest powszechnie wiadome, że mam do niego słabość (siłę ma chłopak za 30-stu, nie straszne mu kilkudniowe nurkowanie, potworów żadnych się nie boi – kto by nie miał?). Przy tej okazji wywiązała się dyskusja, że tak naprawdę to wiedza o mojej słabości do Beowulfa aż tak wiele nie ułatwia, bo ja tych słabości mam sporo. Do Sir Gawaina mam słabość. Do Lancelota. I Artura zresztą też. Do Ryszarda III. Do Koriolana ostatnio. Do Kate z Poskromienia Złośnicy. I do Żony z Bath z Opowieści Kanterburyjskich. Wspominam o starociach, bo o nich głównie pierwszy semestr był. I tak bym mogła wymieniać, i wymieniać, i wymieniać. Okazuje się, że tyle mam słabości wszelakich, że sama nie wiem, gdzie one się mieszczą: do bohaterów i bohaterek, postaci pierwszo- i drugoplanowych, tragicznych i zabawnych. Na wszelki wypadek, o słabościach do bohaterów filmowych i serialowych, to na razie w ogóle nie będę wspominać. Ale i na to przyjdzie kiedyś czas.

Ot, taki powód, dla którego Grendella musiała sobie odświeżyć “Koriolana” Szekspira. 2 razy.

A jeśli idzie o literaturę popularną, to muszę przyznać, że Scott Lynch zafundował mi totalną jazdę bez trzymanki w Cyklu Niecnych Dżentelmenów, bo okazuje się, że mam słabość i do głównego bohatera, Locke’a Lamory, i do jego przyjaciela, Jeana Tannena, i do miłości życia Locke’a, rudowłosej Sabethy (serio, jak można nie mieć słabości do rudowłosych bohaterek?). Na Republikę złodziei, trzecią część cyklu, przyszło mi poczekać dobrych sześć lat, bo autor nie dość, że przeżywał rozterki sercowe, to jeszcze borykał się z depresją. I tak sobie myślę, że choć nie jestem zwolenniczką doszukiwania się odniesień do życia autora w prozie, to trochę to jednak widać. Bo owszem nadal, jak na powieść łotrzykowską przystało, dostajemy mnóstwo dowcipnych dialogów (jeśli jesteście wrażliwi na słowa takie jak „dupa”, to możecie się bawić nieco słabiej niż ja), bohaterowie nadal pakują się i są pakowani przez innych w kłopoty, nadal pełno w ich życiu niewybrednych dowcipów i zaskakujących przygód. Dostałam, co lubię – jestem zadowolona. Ale sam Locke, nabiera nieco innych, mroczniejszych kolorów. Zaskakująco sporo w nim Angstu, jak na łobuza i mistrza przekrętów, i za bardzo staje się odrętwiały w rękach kochanki. Tak zwłaszcza to drugie było nieco irytujące.

Bardzo podoba mi się ta okładka. Chociaż, niestety, zupełnie nie pasuje do pozostałych tomów. Brzydko będzie na półce.

Koniec końców, na Locke’a czekało się długo i z niepokojem, bo w poprzednim tomie nafaszerowano go trucizną, na którą odtrutki brak. Oczywiste było, że zostanie przywrócony do życia, ale nurtowała mnie kwestia jak. Rozwiązanie zaproponowane przez Lyncha przypadło mi do gustu: życie z rąk znienawidzonych więzimagów w zamian za udział w rozgrywce politycznej w ich rodzimym Karthainie, w której przeciwnikiem jest nie kto inny, jak Sabetha. Zgrabnie. Lubię też to, że w każdej kolejnej powieści, Lynch konsekwentnie przenosi nas do innego zakątka swojego uniwersum i że na każdy z nich ma pomysł. Opisuje je plastycznie, nadaje każdemu z nich indywidualny rys, umiejętnie wplata szczegóły, tak że czytelnik czuje się dopieszczony, choć nie przytłoczony.

W konstrukcji powieści, Lynch również zachowuje spójność z poprzednimi tomami, przeplatając rozdziały dotyczące akcji właściwej, czyli kampanii wyborczej w Karthainie, pełne zaskakująco trafnych obserwacji dotyczących zabawy w politykę i politycznego „pijaru” z interludiami, które oferują wgląd w okres dorastania Locke’a i pozostałych Niecnych Dżentelmenów, kiedy to nieznośne dzieciaki zostają wysłane z Camorry, by wcielić się w członków trupy aktorskiej, mających wystawić sztukę o tytule, jakżeby inaczej, „Republika złodziei”. Komplikacji jest sporo, wzajemne przyciąganie i odpychanie Locke’a i Sabethy pochłania sporo czasu, ale akcja toczy się stosunkowo wolno. Może dlatego sporo osób na te fragmenty narzeka. Mnie się podobało, ale ja jestem trochę pod tym względem dziwna – po prostu, pasjami uwielbiam wszelkie motywy związane z teatrem i teatralnością w powieściach. Zboczenie takie małe. Poza tym, fajnie, że to właśnie ta teatralność, zarówno w sensie dosłownym w interludiach, jak i ta związana z polityczną grą, stanowi klamrę łączącą obie części. To, że autor myśli w ten sposób o konstrukcji dobrze wróży kontynuacji, a odpowiedzi potrzebujemy jeszcze dużo, bo jest taki aspekt przeszłości Locke’a, który w nieoczekiwany sposób łączy go z jego śmiertelnymi wrogami więzimagami… Cóż, Panie Lynch, ciekawe jak Pan to rozwiąże, będę czekać cierpliwie, mam nadzieję, że nieco krócej niż sześć lat tym razem.

Aaa, i jeszcze przedstawiam króciutki cytat, odnośnie jakże modnej i ważkiej kwestii gender, żeby nie było, że my w ogóle nie wiemy co się w świecie dzieje, bo ciągle tylko z nosem w książkach siedzimy:

Chłopak może być kłótliwy, ile wlezie, ale kiedy dziewczyna nie sra uśmiechami na komendę, świat zaczyna pomrukiwać ponuro o jej “nastrojach”.

Tako rzecze Sabetha. A Grendella i Milvanna kiwają ze zrozumieniem głowami.

A jeśli chcecie poznać więcej opinii, to o Republice złodziei, pisali też Agnes, Bazyl, oraz Oisaj.

Chcemy Wam również wszystkim podziękować za głosy oddane na KSIĄŻKI MOJEJ SIOSTRY w konkursie na Blog Roku 2013. To dzięki Wam udało nam się zdobyć 212 głosów, czym jesteśmy zresztą oszołomione, i zakwalifikować do finałowej dziesiątki w kategorii Kultura i Popkultura. Dzięki! Trzymajcie za nas kciuki, teraz etap nominacji przez jurorów!