“Frozen” czyli siła sióstr w krainie skutej lodem.

Wiosna za oknem, więc jako osoba, która nie znosi śniegu i mrozu powinnam raczej hasać na świeżym powietrzu, szukać pierwszych kwiatków i wsłuchiwać się w śpiew ptaków. No dobra, w moim przypadku byłoby to raczej siedzenie na ławce z kawą, bo w tym przypadku miałabym mniejsze szanse na kontuzję. Co natomiast robię? Siedzę przed ekranem laptopa i oglądam film. O śniegu i mrozie. Uprzedzam otwarcie, że dalej może się zrobić dość sentymentalnie.

Frozen, czy też Krainy Lodu nie trzeba chyba nikomu bliżej przedstawiać. Po sukcesie Zaplątanych, była to chyba jedna z najbardziej wyczekiwanych produkcji animowanych ostatnich lat. Było wokół niej trochę szumu, ale zupełnie nie chcę się w to zagłębiać, bo, powiem szczerze, że Frozen mnie zachwyciło.

Prawie jak my. Młodsza siostra ma nawet piegi. Zupełnie jak Milvanna.

Dlaczego? Głównym powodem jest chyba fakt, że najważniejszymi postaciami są siostry i relacja między nimi. Nic nie poradzę, że wzruszają mnie filmy z rodzeństwem na pierwszym planie. Księżniczka Elsa i jej młodsza siostra Anna były ze sobą bardzo związane w dzieciństwie. Niestety, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, ich relacja zdecydowanie osłabła. Elsa urodziła się z magiczną mocą, potrafi wywołać śnieg, mróz i wszystko, co z nimi związane. I przydarzyło jej się lekko zmrozić siostrze głowę. Anna nie pamięta tego wydarzenia i nie może zrozumieć, dlaczego Elsa izoluje się od niej. Nawiasem mówiąc, u nas jest trochę podobnie. Też urodziłam się z magiczną mocą robienia innym krzywdy przez przypadek i z czułości. Nie zliczę, ile razy, na przykład wsadziłam Grendelli łokieć w oko. Na szczęście, nie odczułam przez to potrzeby chowania się w szafie. Grendella musiała nauczyć się z tym żyć. U animowanych sióstr sytuacja jest jednak odmienna. Nie dość, że żyją w zamkniętym zamku, w którym nie ma za wiele służby, tak naprawdę nie mają też siebie.

Pewnie, że nie. Celowo, na pewno nie.

Elsa nie jest jednak zła. W zasadzie ten zły pojawia się w filmie trochę na siłę, ale jestem w stanie to przeżyć. Ona, po prostu, bardzo kocha swoją siostrę i boi się, że może ją skrzywdzić. Woli się odsunąć, sprawiać wrażenie chłodnej czy nieczułej, niż zranić Annę. Nie pcha się też do władzy kosztem siostry. Ot, naturalna kolej rzeczy, para królewska umiera, więc ich starsza córka zakłada koronę. Młodsza natomiast pozostaje lekko roztrzepaną i naiwną księżniczką. Nie ma tu zazdrości, nie ma walki. Jest tylko miłość połączona z poczuciem wyobcowania i brakiem zrozumienia.

Siostrzana miłość staje się we Frozen najważniejszą i najpotężniejszą mocą. Okazuje się, że są w życiu rzeczy ważniejsze niż szybkie zaręczyny (scena, w której jeden z bohaterów nie może zrozumieć zaakceptowania oświadczyn świeżo poznanego młodziana jest jedną z moich ulubionych). Swoją drogą, pamiętam jak kiedyś Grendella “martwiła się”, że rzucę się do ołtarza z pierwszym możliwym mężczyzną, który nie będzie sportowcem lub aktorem znanym mi tylko z ekranu telewizora (no rzeczywiście, nie miała się o co martwić, nie jestem jednak wieczną nastolatką). Dzwoniła też do mnie trzysta razy, kiedy poszłam na randkę do, uwaga, kina. Założyła chyba, że skoro nie odbieram w kinie telefonu, to pewnie zostałam zamordowana. Gdybym postanowiła po tej jednej randce wyjść za mąż, jej reakcja byłaby wtedy mniej więcej taka:

Grendella jak żywa.

Wracając do tematu, owszem, fajnie sobie przygruchać jakiegoś miłego chłopca. Jeszcze fajniej, że ratunkiem z krytycznej sytuacji, aktem prawdziwej, wielkiej miłości, nie musi już być całowanie żaby czy innej śpiącej królewny. Szczerze mówiąc, w moim przypadku dość naturalnym jest, że w kryzysie biegnie się do siostry. Nieważne, czy chodzi o głupiego “doła” czy operację rodzica. Kot Grendelli wybrał wolność, więc trzeba siedzieć pół nocy na skraju lasu i na niego polować? Niosę latarkę. Biegam jak szalona, krzyczę i wpadam w panikę, bo nie wyrabiam się z przygotowaniami do bycia świadkową na ślubie? Grendella wozi mnie po całym świecie i cierpliwie znosi moją bezpodstawną histerię. Nie mam siły pisać pracy magisterskiej w domu? Grendella przygarnia mnie na trzy miesiące, uznaje za dodatkowe wyposażenie wnętrza, element dekoracyjny na sofie, i podsuwa mi pod nos kawę, herbatę i kanapki.

Tak sobie myślę, że mamy w sobie sporo z Elsy i Anny. Lata temu trochę się mijałyśmy, co, biorąc pod uwagę różnicę wieku między nami było dość naturalne. Nie mogłam, na przykład, pogodzić się z faktem, że Grendella wyjechała na studia do stolicy. Przyznaję, czułam się troszkę opuszczona. Co więcej, strasznie męczyłam Grendellę jako dzieciak. Właziłam na nią, gryzłam, zaczepiałam, a ona, jakimś cudem, nie wyrzuciła mnie przez okno. Obie też mamy tendencję do przewracania się, zaczepiania o wszystko, wpadania na różne przeszkody (zupełnie jak Anna w scenie z koniem).

Bycie starszą siostrą wymaga dużej dozy cierpliwości.

Frozen nie jest, według mnie, filmem idealnym. Świetna ścieżka dźwiękowa (której słucham dziś zresztą bez przerwy), ładne obrazy, postaci, które dają się lubić, element nowości, powody do śmiechu, to parę elementów, które sprawiają, że obejrzałam go z ogromną przyjemnością. A po seansie musiałam zadzwonić do Grendelli i ze wzruszeniem opowiedzieć jej o tym, co właśnie zobaczyłam. Zapytajcie ją, wcale nie kłamię.

Siła sióstr.

Widzicie, gdyby wrzucić do Frozen Grendellę i mnie, zachowywałybyśmy się podobnie. Ok, pewnie byśmy się nie izolowały, bo trochę wyrosłyśmy już z chronienia siebie przed sytuacjami, na które nie mamy wpływu, ale razem stawiamy im czoła. Możecie wierzyć lub nie, ale naprawdę, w razie potrzeby dałybyśmy się za siebie pokroić i, gdyby zaszła taka potrzeba, wysłałybyśmy się na księżyc. Wiem, że zrobiło się słodko (a nie mówiłam?), ale cóż poradzę, że disneyowska kreska doprowadziła mnie do stanu, którym mam ochotę wsiąść w pociąg, pojechać do Grendelli i jeszcze raz obejrzeć z nią film. Mówię Wam, w siostrach siła.