Doktor jest Szkotem, czyli “Doctor Who” powraca.

Dzisiaj miało być o książce, ale, niestety, książka nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, że muszę szybko podzielić się ze światem moją opinią o niej (co nie znaczy, że się nią nie podzielę wkrótce). Chciałabym wrócić za to do serialu, o którym już kiedyś pisałam. Tak, tak. Wczoraj premierę miał kolejny sezon Doctora Who. Jeżeli ktoś nie chce czytać nieskładnej notki pełnej zachwytów, może poczuć się ostrzeżony, bo podejrzewam, że tak właśnie będzie wyglądać wpis. Przy czym zaznaczam, że nie będzie raczej recenzją odcinka. Zobaczymy.

Wpis może zawierać śladowe ilości spoilerów.

Doktor wylądował wczoraj. Nowy, dwunasty Doktor (Peter Capaldi), z lojalna towarzyszką Clarą (Jenna-Louise Coleman), w środku wiktoriańskiego Londynu, po którym przechadza się dinozaur. I już mi się spodobało. Poza tym już po pięciu minutach uznałam, że kocham Capaldiego. Czułam, że tak będzie. Pierwszy raz doświadczyłam zmiany głównego aktora tak „na bieżąco”. Poprzednie regeneracje wplotły się w moje doktorowe maratony, więc stosunkowo szybko przyzwyczajałam się do nowej wersji. Tu miał miejsce cały długi proces. Od informacji, że Matt Smith rezygnuje z roli, poprzez zastanawianie się „Kto teraz?” i oglądanie na żywo ogłoszenia następcy, po pożegnanie z Jedenastym (przy którym uroniłam łezkę. No dobra, płakałam tak, że przestałam widzieć monitor). Rozstanie było emocjonalne, ale już po chwili, w tym samym odcinku, dostałam kolejnego Doktora i poczułam, że będzie dobrze. A po dzisiejszym seansie tylko się w tej opinii utwierdziłam.

W tym momencie Milvanna przestała widzieć monitor.

Dwunasty będzie cudowny. Drzwi uważa za nudne i woli wychodzić z pokoju oknem, może dużo narzekać, bo jest Szkotem, nie lubi karaoke i pantomimy. No i chodzi w Martensach. Cieszę się, że nie musimy udawać, że Capaldi nie pojawił się wcześniej w doktorowym świecie, że zastanawia się, dlaczego ma akurat taką a nie inną twarz, i skąd właściwie się wzięła. Lubię pierwsze odcinki z nowymi wcieleniami Doktora. Widzimy w jakim kierunku zaczyna iść postać, ale jeszcze nie do końca możemy stwierdzić, kim jest. Jesteśmy trochę jak Clara, która niby zna Doktora, ale nie może być jeszcze pewna, czy, na przykład, rzeczywiście po nią wróci. Pojawi się w odpowiednim momencie, czy może ją zostawi?

Przyganiał kocioł garnkowi…

Co więcej, czuję sympatię do Madame Vastry, Jenny i Straxa, tej międzygatunkowej mieszanki, więc miło mi było znowu ich zobaczyc.. Wiem, że sporo osób za nimi nie przepada, ale ja do nich nie należę. Mimo to, chyba faktycznie jest ich już troszkę za dużo w serialu. Może wymyślmy już coś nowego. Nie będę jednak udawać, że podczas seansu wyjątkowo intensywnie skupiałam się na tym problemie. Piszczałam za to, kiedy uświadomiłam sobie, że Moffat mocno nawiązuje do jednego z moich ulubionych odcinków. Powiedzmy otwarcie, że jestem dość bezkrytyczna wobec serialu. Taka ze mnie „świadoma” fanka.

Nie wypada przeszkadzać w oglądaniu DW.

Dodam też, że chyba wypracowałam w sobie jakiś mechanizm, który pozwala mi w miarę spokojnie żyć w oczekiwaniu na kolejny sezon serialu. Tak, myślę, że musiało się tak stać, inaczej czekanie na seriale BBC doprowadziłoby mnie do szału. W tych okresach zawieszenia, trochę udaję, że dany serial nie istnieje. Dalej śledzę wiadomości, facebooki i inne tumblery, ale chowam te informacje do jakieś specjalnej szufladki w moim mózgu. Przez to moja obsesja nieco słabnie. No dobra, nie do końca słabnie, ale jestem w stanie nie zamęczać nią wszystkich dookoła i, na przykład, pójść do pracy. To ułatwia funkcjonowanie w rzeczywistości. A potem kombinuję przez tydzień, gdzie i z kim obejrzę premierę (pozdrowienia dla Lewiatana i M.), zastanawiam się, czy śledzić transmisję na żywo, czy zaczekać na pewny, niezacinający się obraz. W końcu oglądam. I co? I diabli biorą cały mój mechanizm obronny, bo natychmiast chcę więcej.  

Czuję, że to początek pięknej przyjaźni.

P.S. Zdradzę, że nowy odcinek obejrzał również Matrasek, prywatnie moja przyjaciółka i nasza nadworna graficzka.  Liczę na to, że się wciągnie. Na razie pewnie dla Capaldiego, ale kto wie, co będzie dalej. Może nasz krąg się poszerzy.