Czasem człowiek ma przeczucie, że jakiś autor do niego nie trafi. I czasem nawet chce to przeczucie skonfrontować z rzeczywistością, bo różnie przecież bywa. No to w okresie przemęczenia intelektualnego sięgnęłam po cykl Jacka Piekary o Inkwizytorze Mordimerze przeczytałam parę książek (Sługa Boży, Ja Inkwizytor. Wieże do nieba, oraz Ja Inkwizytor. Dotyk zła) żeby dokonać konfrontacji i oświadczam z pełną odpowiedzialnością, że jasno z niej wynika, że jeśli chodzi o mnie to autor trafił w płot. Albo nawet w ogóle obok płotu. No postawmy sprawę jasno: w chaszcze tym cyklem trafił. Pisać mi się, szczerze mówiąc, za bardzo nie chciało, ale człowiek po czterech latach blogowania czuje, że ma względem ludzkości obowiązki, toteż wypunktuję, czemuż tenże skądinąd często (podobno) trafiający do celu autor, tym razem w chaszcze grzmotnął.
1. Zaznaczam od razu, że nie sięgnęłam po cykl spodziewając się dzieła wybitnego. Sięgnęłam po czytadło i czytadło dostałam. Ok. Dobre czytadło nie jest złe od czasu do czasu. Przeczytałam trzy książki, zawierające w sumie 5 opowiadań i 4 dłuższe opowiadania (zwane szumnie mini powieściami) i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że choć zmieniają się okoliczności przyrody, to ja właściwie w kółko czytam to samo. Historie opowiadane przez autora są proste i dość przewidywalne. Mordimer wypełnia misję po misji i brakowało mi jakiegoś nadrzędnego wątku spinającego to wszystko w całość. Ot, wpadł autorowi pomysł na przygodę do głowy, to ją szybko napisał i na szczegółach za bardzo się nie koncentrował, bo i po co? Byle do przodu z tym opowiadaniem, byle się działo, a że trochę byle jak się dzieje, to nie do końca ważne.
2. Oczywistą oczywistością jest, że w fantasy liczy się świat, w którym bohaterom przyszło przeżywać przygody. I wielu autorów ten świat celebruje, tworząc charakterystyczną topografię (ach, te mapy!), ludy zamieszkujące te wszystkie królestwa, mitologię i wierzenia tych ludów (nie czerpią przy tym z próżni, przetwarzają przeróżne motywy najczęściej), czasem dodają nie-ludzkie rasy i magię. Dopieszczają te światy, jak tylko mogą. Jacek Piekara nie dopieszcza. Osadza fabułę w alternatywnej wersji mniej-więcej średniowiecznego świata (sama średniowieczność jest zresztą mocno umowna), w którym Chrystus nie umarł i zstąpił z krzyża, by ukarać swoich prześladowców i niewiernych. I tyle. Resztę dopowiedzmy sobie sami, jak nam się chce, a jak nie to nie ma problemu. Byle do przodu.
3. Byle do przodu – to chyba w ogóle słowo klucz do tej prozy. Piekara publikuje sporo, a jak publikuje sporo to pisze szybko, a jak pisze szybko, to pisze niedbale. Język jakim się posługuje jest prosty, kolokwialny – co samo w sobie nie musi być przecież złe. Ale jest też nużąco niezróżnicowany, roi się od powtórzeń, językowych klisz i uproszczeń. Czyta się to lekko, choć w dłuższej perspektywie niewiele się pamięta, bo brak wyrazistości. Pewnie lekko się pisało, a autor nie jest chyba w stosunku do swojej prozy zbyt krytyczny. Szast-prast i po krzyku, publikujemy, sprzeda się, co ma się nie sprzedać?
4. Skoro nie świat i nie język, to może główny bohater? Wiadomo, że dobrze napisana postać zyska rzesze fanów. Taki Geralt z Rivii, taki Tyrion Lannister, taki Boromir – postaci niejednoznaczne i charakterystyczne, intrygujące i zapadające w pamięć. Mordimer to podobno ideowiec, człowiek który głęboko wierzy w swą misję tropienia herezji i grzeszników. Może i tak. Na pewno jest sprytny, przebiegły wręcz, i inteligentny. Na pewno posiada szczególną umiejętność widzenia nie-świata, czyli niejako przebijania się przez iluzję rzeczywistości. Ale jak na ideowca, to zaskakująco dobrze dba o własny tyłek, no chyba, że na dbaniu o własny tyłek polega ideowość. A gdyby tak dodać mu trochę rozdarcia? Trochę wątpliwości? Trochę niewiary? Czy by na tym nie zyskał? W moich oczach by zyskał, ale co ja tam wiem?
5. Mordimer podobno uwielbia kobiety. Jacek Piekara podobno też. Zadziwiające, doprawdy zadziwiające, bo nie dopatrzyłam się w tej prozie ani jednej sensownej postaci kobiecej. Owszem są falujące biusty, obfite biodra, smukłe talie, wątłe ramiona, urocze zadarte noski i bujne włosy, ale kobiet ani widu, ani słychu. A po miłośniku kobiet, można by się przecież jakichś spodziewać. Ale nie, nie występują, dopatrzyłam się tylko kobiet-funkcji. Taka kobieta–funkcja jest, i owszem, w jakiś sposób istotna dla fabuły, ale nie na tyle, żeby dać jej osobowość, wystarczy zróżnicować kolor włosów, bo falujący biust raczej musi być. Funkcje są różne. Kobieta-kusicielka – piękna, najczęściej wyznająca jakiś nielegalny kult, musi zginąć. Kobieta w opałach – piękna, niesłusznie oskarżana, trzeba ją uratować, można się z nią przespać. Kobieta-dziwka – piękna, rozpustna, uwielbia swoją pracę. Kobieta do zgwałcenia – może być ładna ale nie musi, jej funkcją jest bycie zgwałconą, bardzo brutalnie. Są jeszcze kobieta-czarownica, kobieta-zdradzająca męża, kobieta knująca, i parę innych. Dla każdego coś miłego.
6. Są też ilustracje. Żeby sobie lepiej te kobiety wyobrazić.Wstawiłabym więcej, ale nowy edytor bloxa mnie przerasta.
7. Całości dopełniają mądrości wkładane w usta głównego bohatera, które są na ogół proste jak cep. No i postawmy sprawę jasno, ja nie wymagam, żeby autor fantasy serwował mi filozoficzne przemyślenia egzystencjalne. No i bohater może sobie być niepoprawny politycznie. Tylko że tu, z powodu pierwszoosobowej narracji między innymi, stężenie tych poglądów jest jak w białoruskiej wódce (takiej w foliowym woreczku z przemytu do nabycia na wschodnich rubieżach). Trochę strach, ale jak ktoś lubi, to w sumie wielu rzeczy może się dowiedzieć. Na przykład:
„Dziewięciu mężczyzn na dziesięć woli kobiety z dużymi piersiami, a ten dziesiąty woli tamtych dziewięciu.”
Cóż począć, wyszło szydło z worka. Mam męża geja, zdarza się. Tylko mi teraz doradźcie: powiedzieć mu, czy nie?