“Ocean na końcu drogi” i Milvanny problem z Gaimanem.

Mam mały problem z Neilem Gaimanem. Jeżeli chodzi o jego działalność pozaliteracką, zwyczajnie go uwielbiam. Doceniam to w jak wiele akcji się angażuje, jego dystans do siebie, ilość posiadanych kotów, a odcinki „Doctora Who”, do których stworzył scenariusze należą do moich ulubionych. Jeżeli zaś chodzi o Gaimana jako autora, nie mogę już tak jednoznacznie określić moich uczuć. W zasadzie z chęcią przeczytałam „Amerykańskich bogów” (chociaż było to lata świetlne temu, więc pamiętam tylko ogólne wrażenie) i „Nigdziebądź”, jeszcze lepiej było w przypadku „Koraliny” czy „Księgi cmentarnej”. Niestety, chyba jednak w jego prozie dla dorosłych coś mi zawsze zgrzytało i nie do końca jestem w stanie stwierdzić, co konkretnie. Sytuacja powtórzyła się przy lekturze „Oceanu na końcu drogi”.

ocean1

„Ocean na końcu drogi” to opowieść o chłopcu, który nagle i niespodziewanie staje w obliczu potężnego i przerażającego zła. Oczywiście zupełnie nie jest na to przygotowany (któż z nas by był?), bo to tej pory wiódł raczej spokojne życie. Nie miał przyjaciół, ale znajdował spokój i towarzystwo w książkach. Jak to w życiu bywa, dorośli zdają się tego nie dostrzegać. Dają się mu omamić i uwieść, przestają być sobą. Na szczęście, na drugim końcu drogi która prowadzi do domu chłopca, mieszka nieco starsza od niego, jedenastoletnia Lettie, jej matka i babcia. Kobiety wydają się mieć duże doświadczenie w powstrzymywaniu zła, zszywaniu rzeczywistości i innych podstawowych umiejętności dobrej gospodyni domowej. Wspólnie spróbują przeciwstawić się ciemnym mocom. Czy im się uda? Możliwe, ale na pewno nie obejdzie się bez poświęceń.

Gaiman na pewno potrafi snuć tę opowieść. W podziękowaniach sam przyznaje, że to tak naprawdę opowiadanie, które nieco mu się rozrosło. W efekcie dostajemy tylko wycinek rzeczywistości, kilka bardzo intensywnych dni wypełnionych strasznymi wydarzeniami. Nie mamy czasu, by dokładnie poznać bohaterów, ale chyba nie o to do końca chodzi Gaimanowi. Widzimy chłopca, który staje przed problemami, z którymi nie umie sobie poradzić sam, nie może przy tym liczyć na wsparcie najbliższych, a przecież właśnie stamtąd powinna przyjść pomoc. Bardzo ważne okazują się wspomniane już przeze mnie trzy kobiety, panie Hempstock, owiane aurą tajemniczości, samodzielne, silne postaci, którym mężczyźni są raczej niepotrzebni.

To, co podoba mi się w prozie Gaimana to mrok i atmosfera, którą potrafi stworzyć. Czytając „Ocean na końcu drogi” nie miałam poczucia, że wszystko będzie dobrze, nie dostałam zapewnienia, że trzeba mieć nadzieję i jakoś wszystko się ułoży. Zdarzenia z dzieciństwa zostają z nami do końca, nikt nie powie mi, że jest inaczej. Miałam to szczęście i nie doświadczyłam w tym okresie potężnych traum, ale długo pamiętałam głupie i przykre słowa koleżanek. Przez to, na przykład, odmawiałam chodzenia w spódnicach do jakiegoś piętnastego roku życia. U Gaimana złe doświadczenia powodują pustkę i ból. Bohater dorasta, próbuje układać sobie życie. Czy mu się udaje? Czy jest szczęśliwy? Tego już bym nie powiedziała.

Jeżeli zaś chodzi o samego Gaimana, na pewno będę dalej sięgać po jego książki, mimo że ciągle nie jestem w stanie stwierdzić, co dokładnie nie do końca mi w nich odpowiada. „Ocean…” czytało mi się raczej przyjemnie. Nie wywarł na mnie wyjątkowo dużego wrażenia, ale przecież nie każda lektura musi to robić.