Smok i jego chłopiec, czyli o “Smoku Jego Królewskiej Mości” Naomi Novik.

Dawno nic się tu nie działa, oj, dawno. Co mamy na swoje usprawiedliwienie? Grendella przynajmniej jakieś ma, bo październik i listopad na ogół wywołują szok w jej organizmie. Ja z kolei jestem ostatnio wysokiej klasy leniwcem, który czyta, ogląda i znowu czyta, ale napisanie kilku słów czasami tego leniwca przerasta. Tak więc dziś będzie w końcu parę zdań o książce, która przybyła do nas zza rzek i lasów, czyli została przesłana nam pocztą przez Moreni, znanej między innymi ze swoich ciepłych uczuć wobec smoków. Przyznam, że po przeczytaniu “Smoka Jego Królewskiej Mości” zrozumiałam, skąd u niej te uczucia.

novik

Naomi Novik w pierwszej powieści swojego cyklu przenosi nas do świata wojen napoleońskich. Załoga Relianta, brytyjskiego okrętu pod dowództwem Williama Laurence’a, przechwytuje francuski statek. Nic dziwnego podczas wojny. Okazuje się jednak, że Francuzi przewozili nim cenny ładunek – smocze jajo. W tym momencie spodziewałam się, że załoga będzie zastanawiała się, co z tym faktem zrobić, a za chwilę pojawią się zastępy magów. Otóż nie, smoki to w tym świecie nic nowego i regularnie walczą u boku ludzi. Przyznaję, miłe zaskoczenie. Kapitan Laurence zachowuje więc odpowiednie procedury, z których, jak to bywa w życiu, niewiele wynika. W ten oto sposób William, który i tak podpadł już kiedyś swojemu arystokratycznemu ojcu, wstępując do marynarki, zostaje opiekunem młodego smoka, któremu nadaje imię Temeraire.

W powieści bardzo podobał mi się sposób, w jaki Novik pokazuje nam relację tworząca się pomiędzy kapitanem a pięknym, niezwykle inteligentnym i dobrym smokiem. To, jak się wzajemnie poznają, jak się od siebie uczą, jak rodzi się pomiędzy nimi więź, mam nadzieję, nie do zniszczenia. Obie postacie są zresztą świetnie skonstruowane. William pokazany jest nie tylko w stosunkach ze swoim towarzyszem, ale też w trudnych sytuacjach ze swoimi rodzicami i ich towarzystwem, byłymi kompanami, nowymi towarzyszami broni. Przez to, że Temeraire jest z nim niemal cały czas, poznajemy także jego. Widzimy jak się rozwija, zmienia, dorasta. Novik na szczęście nie wrzuca ich w jakąś próżnię. Kreuje też ciekawych bohaterów drugoplanowych, którzy na pewno nie są płascy i nudni. To wszystko sprawiło, że lektura dostarczyła mi wiele radości i parsknięć śmiechem (a parsknięcia śmiechem zawsze są dobrym znakiem).

Nie ukrywam też, że bardzo pociągają mnie te wszystkie, różnorodne smoki. Olbrzymie, stosunkowo niewielkie, mniej lub bardziej bystre, strzelające jadem, bądź nie wyróżniające się specjalnymi umiejętnościami i talentami. To nie są mityczne i magiczne, niezbadane stworzenia. Każdy z nich ma również własną osobowość, co dla niektórych awiatorów nieraz okazuje się kłopotliwe, a dla czytelnika ciekawe, zabawne lub, niestety, smutne. Najbardziej niezwykły jest oczywiście Temeraire. Dlaczego? Ha, nie powiem 😉

Cieszę się, że Moreni pożyczyła Grendelli Naomi Novik. Próbuję, tak na szybko, przypomnieć sobie, gdzie (i czy) czytałam o smokach. Był Sapkowski, była Robin Hobb, Smaug i smoczątka Daenerys. Niewiele. Teraz do tego grona dołączył Temeraire i reszta gadziej paczki. I bardzo dobrze. Na półce czekają już na mnie kolejne części cyklu.