Jussi Adler-Olsen ma dar. Mianowicie potrafi tworzyć nieoczywiste opowieści o zbrodni i karze, które bolą i które trudno wyrzucić z pamięci. Tak było w przypadku Kobiety w klatce, o której pisałam jakiś czas temu, i tak samo jest z Zabójcami bażantów. Emocjonalna jazda bez trzymanki gwarantowana w obu przypadkach i, ostrzegam, nie ma pasów, które by można zapiąć, ani poduszek powietrznych.
Departament Q, w skład którego wchodzą zaledwie trzy osoby – szefujący mu Carl Mørck, pochodzący z Syrii, tajemniczy Assad i uparta Rose, traktowana przez większość policjantów jak dopust boży – mieści się w dość mrocznej piwnicy i zajmuje sprawami, które dawno już zostały zamknięte. Znowu cofamy się do lat osiemdziesiątych, kiedy to w domku letniskowym śmiertelnie pobito nastoletnie rodzeństwo. Winny niby jest i nawet odsiaduje wyrok w więzieniu, ale tropy prowadzą do grupki bardzo wpływowych, odnoszących sukcesy, powszechnie podziwianych mężczyzn, którzy tamtego lata bawili w okolicy. Ditlev Pram, Torsten Florin i Ulrik Jensen – to ludzie, którzy znaleźli się na szczycie drabiny społecznej Danii – łączą ich nie tylko pieniądze i upodobanie do ekskluzywnych polowań na egzotyczne zwierzęta, lecz również strach przed tajemniczą, pojawiającą się i znikającą z ich życia dziewczyną, Kimmie.
Kimmie, którą widzimy tu i teraz, słyszy głosy w głowie i żyje na ulicy, na obrzeżach społeczeństwa, właściwie sama. Nie nawiązuje więzi, nie gromadzi przedmiotów, nie potrzebuje wiele. Nikt nie zna jej kryjówki, jest nieuchwytna, jak duch. Śmierdzi. A jednak na wspomnienie o niej trzech potężnych mężczyzn drży. Kimmie jest niebezpieczna, a oni o tym doskonale wiedzą z czasów, gdy tworzyli paczkę zepsutych dzieciaków z ekskluzywnej prywatnej szkoły. Paczkę, która początkowo paliła tylko wspólnie marihuanę, lecz później odkryła coś bardziej ekscytującego: seks i zadawanie ludziom bólu – jak w Mechanicznej Pomarańczy Anthony’ego Burgessa, czy raczej filmowej wizji Stanleya Kubricka, którą młodzi ludzie są zresztą zafascynowani. Seks i przemoc – to dla nich więcej niż tekst piosenki Sex Pistols The Exploited (nie ma to jak mieć krytykę merytoryczną ze strony męża) – to siła napędowa, bez której nie będą potrafili się obejść również w późniejszym życiu. Sama Kimmie to świetnie skonstruowana postać – momentami szalona, kiedy indziej zaskakująca trzeźwością umysłu, przepełniona nienawiścią, która stała się jej motywacją do życia, wcześniej rozpieszczona, pełna seksapilu dziewczyna, teraz bezdomny cień, niegdyś ich przyjaciółka, teraz największy wróg. Skąd ta przemiana? To właśnie wyjaśnienie tego, co się stało z Kimmie najbardziej boli w tej historii.
Adler-Olsen prowadzi narrację kilkutorowo, pozwalając nam powoli układać sobie kryminalne i psychologiczne elementy układanki, a powieść rzeczywiście przykuwa uwagę do ostatniej strony. Ukazuje zło, z którym trudno się pogodzić i krzywdę, którą trudno pojąć, zacierając granicę między oprawcą, a ofiarą. Jednocześnie, w cały ten mroczny klimat, autor wprowadza zaskakująco dużo humoru – to jest chyba coś, co naprawdę wyróżnia go spośród innych skandynawskich pisarzy. W Departamencie Q bywa naprawdę zabawnie i jest to efekt wyraźnie zamierzony, bo kiedy się wrzuci do niewielkiego pomieszczenia i każe wspólnie pracować postaciom tak różnym, jak Carl, Assad i Rose, nie może być inaczej.
Mam wrażenie, że Adler-Olson wprowadza ten efekt celowo, jakby chciał zasugerować, że i dobro i zło, i okrucieństwo i humor, i przemoc i nuda – to wszystko po prostu aspekty człowieczeństwa. I choć zło wydaje się nam przerażające, to jednak dopiero pozbawienie ludzi możliwości jego wyboru byłoby naprawdę okrutne. I tak mi się po tej lekturze kołacze myśl związana z Mechaniczną pomarańcza właśnie, i z jej koncepcją warunkowania dobrem, że dobroć to jednak kwestia wyboru i że dopiero kiedy człowiek nie może wybierać, to właśnie to jest nieludzkie*. Od czego zależy, co w końcu wybiera jest z kolei tym, co duńskiego autora interesuje najbardziej.
*Wybaczcie parafrazę cytatu, nie pamiętam go dokładnie, a nie mam pod ręką książki, żeby sprawdzić.
—
A jeśli chcecie znać daty naszych urodzin, wiedzieć, co studiowałyśmy, i do jakiego ogólniaka chodziłyśmy zapraszamy tu.