Długo nie czytałam kryminałów, które od kilku lat są domeną Grendelli. Z jakiegoś jednak powodu, jedną z pierwszych książek kupionych przeze mnie w tym roku było “Uwikłanie” Zygmunta Miłoszewskiego. Po kolejne części, “Ziarno prawdy” i “Gniew”, pobiegłam zanim dotarłam do połowy pierwszego tomu. Moi drodzy, poznajcie Teodora Szackiego, najmniej lubianego przeze mnie głównego bohatera, z którym ostatnio miałam szansę spotkać się na łamach jakiejkolwiek powieści. Przystojnego prokuratora, którego będzie mi bardzo brakowało.
Prokurator Teodor Szacki nie należy do najbardziej sympatycznych bohaterów, których przygody przeżywałam do tej pory. Miłoszewski przedstawia go przy okazji spraw, które prowadzi na przestrzeni mniej więcej dziesięciu lat. Mam wrażenie, że w tym czasie robi się coraz bardziej cyniczny, marudny i, no cóż, gniewny. Na przestrzeni całej serii widać to wyraźnie. Na szczęście, jego życie nie jest równią pochyłą. Jak każdy, czasami podejmuje złe decyzje, pakuje się sytuacje, które nie mogą skończyć się dobrze, by po jakimś czasie odnaleźć namiastkę szczęścia. Fakt, zaczyna od kretyńskiego zniszczenia swoich relacji z najbliższymi pod wpływem niebezpiecznie zbliżającej się czterdziestki, w końcu próbuje jednak stworzyć normalny związek bez komplikacji. Muszę jednak przyznać, że przyglądając się jego życiu uczuciowemu, trudno mi było mu kibicować i raczej rzadko czułam do niego sympatię. Chyba nieco odpychało mnie jego podejście do kobiet, sposób w jaki o nich myślał i mówił, jak bardzo je oceniał. Wyjątkiem może być Hela, jego córka, którą to, co prawda, już jako nastolatkę, ma ochotę czasami udusić, ale dla której jednocześnie jest w stanie poświęcić wszystko. Ze swoją integralnością i życiem włącznie.
Pomimo wszystkich wad Teo (rozumiem, że niechętnie przeszedłby ze mną na “Ty”, ale zdążyliśmy się przecież już dobrze poznać), nie mogłam wyjść z podziwu dla jego inteligencji i talentu. Miłoszewski świetnie podkreśla procesy, które zachodzą w mózgu „gwiazdy prokuratury” i sposób jego rozumowania. Szacki myśli szybko, często niekonwencjonalnie. Nic więc dziwnego, że jest bardzo rozpoznawalny a przyszli psychopaci piszą o nim prace zaliczeniowe na studiach. Wydaje się być człowiekiem z zasadami nie do złamania. To prawda, ten monochromatyczny szeryf z siwymi włosami, ubrany nieskazitelnie w przeróżne odcienie szarości, sprawia wrażenie idealnego stróża spokoju Rzeczpospolitej. W rzeczywistości potrafi zignorować ofiarę przemocy w rodzinie (co kończy się nie najlepiej dla wielu osób). Jest też w stanie porzucić procedury i wymierzanie sprawiedliwości, kiedy w grę wchodzi dobro jego rodziny (ok, głównie córki), lub kiedy uważa, że system zawiódł.
Szacki nie żyje i nie pracuje w próżni. I chwała Miłoszeskiemu za to, bo świetnie konstruuje postacie drugo- a nawet trzecioplanowe. Moim zdaniem, dla czytelnika równie ciekawi okazują się bohaterowie bardziej ekscentryczni (jak chociażby „szalony” profesor Frankestein, warszawski policjant Oleg Kuzniecow czy krakowski profiler Klejnocki), jak i ci na pozór bardziej zwyczajni, wśród nich słynąca ze swoich ciast Misia, sandomierska przełożona Teodora czy olsztyński policjant, Jan Paweł Bierut. Postacie, nawet jeżeli pojawiają się na chwilę, są wyraziste i zapadają w pamięć. Dobra robota.
Miłoszewski każdą powieść osadza w innym mieście, poruszając przy okazji osobny problem trawiący społeczeństwo (echa komunistycznych układów, antysemityzm, przemoc domowa). W każdym z miejsc, w Warszawie, Sandomierzu a na samym końcu w Olsztynie, Szacki próbuje ułożyć sobie życie i liczy na to, że trafi mu się ciekawa zbrodnia i tajemnica do rozwiązania. Mam wrażenie, że wszystkie sprawy prokuratora, bez względu na to, czy jest to morderstwo podczas terapii ustawień, zabójstwo sugerujące mord rytualny, czy człowiek rozpuszczony w ługu (zgadza się, urocza historia), mają u swoich podstaw jeden motyw – zemstę. Ofiara często staje się katem (co jest najbardziej widoczne w “Gniewie”) a u podstaw każdej zbrodni leży osobista tragedia sprzed wielu lat lub głęboka uraza. Dzięki temu akcja powieści jest zawiła i prowadzi do nieoczywistego rozwiązania, co w przypadku kryminału zawsze jest pożądane.
Cykl o Teodorze Szackim to kawał dobrej roboty. Na początku liczyłam na to, że akcja wszystkich powieści będzie toczyła się w Warszawie, dlatego dość niechętnie podeszłam do przeprowadzki do Sandomierza. Zupełnie niesłusznie. Wrzucenie gwiazdy stołecznej prokuratury do mniejszych miast i miasteczek daje wiele możliwości fabularnych dzięki skonfrontowaniu go z ich mieszkańcami, specyfiką i atmosferą. Mimo tego, że chyba jednak do końca nie polubiłam głównego bohatera, bardzo się do niego przywiązałam. Chciałabym jeszcze się z nim spotkać. Zwłaszcza, że zakończenia trylogii raczej nie nazwałabym zamkniętym, daje pole do interpretacji. Przyznam, że po przeczytaniu ostatniego zdania, rzuciłam “Gniewem” (o, ironio) o ścianę. Nie mam jednak nadziei na ciąg dalszy. Zygmunt Miłoszewski pisze w posłowiu: “Przygody prokuratora Szackiego dobiegły końca”. Szczerze mówiąc, próbuję się z tym pogodzić od wczoraj.