“Legion” Elżbiety Cherezińskiej? Tak, ale…

Po lekturze Legionu Elżbiety Cherezińskiej, zadumałam się, jak to możliwe, że ja o opisanej przez nią historii tak niewiele wcześniej słyszałam. Historię w ogólniaku (pomimo wyjątkowo usypiającej nauczycielki) lubiłam, uczyłam się jej systematycznie, i nawet maturę z niej zdałam z całkiem niezłym wynikiem. Uświadomiłam też sobie, że chociaż jestem produktem czteroletniego systemu edukacji licealnej, to i tak stosunkowo mało dowiedziałam się o historii XX wieku, bo poświęcono na nią niewiele czasu. Na pewno zbyt mało, by zrozumieć skomplikowane kwestie polityczno-ideologiczne, dzielące społeczeństwo i liderów różnych frakcji podziemnej Polski. Dlaczego uznano, że historia XX wieku, tak konieczna przecież by rozumieć to, co się dzieje tu i teraz, jest mniej istotna niż wojny polsko-szwedzkie, polsko-rosyjskie i polsko-tureckie w XVII wieku – nie wiem. Być może moja nauczycielka była po prostu zafiksowana na tym okresie. Być może to kwestia źle napisanej podstawy programowej. Jestem jednak przekonana, że nie jestem jedyną przedstawicielką mojego pokolenia, która nie zna historii Brygady Świętokrzyskiej. I sądzę, że współcześni licealiści, którym drastycznie zredukowano liczbę godzin poświęconych nauczaniu historii, również jej nie znają. A warto. Nawet jeśli nie do końca łykniemy wizję proponowaną przez autorkę.

indeks1

Historię piszą zwycięzcy, a zwycięzcom nie mogło być po drodze z Brygadą Świętokrzyską, dla której od początku do samego końca wrogiem był nie tylko Hitler, lecz również Stalin, wojsko sowieckie, Armia Ludowa i komunistyczna partyzantka. Nigdy nie uznana za oficjalną część polskich sił zbrojnych, brygada musiała liczyć tylko na siebie, nie dostała żadnego wsparcia ani w postaci broni, ani zaopatrzenia, ani środków finansowych. Wycofując się z Polski przed ofensywą radziecką i próbując dotrzeć do armii generała Andersa, jednostka oswobodziła kobiety z niemieckiego obozu koncentracyjnego. W końcu połączyła się z amerykańską armią generała Pattona. Brawurowy sukces, o którym lepiej było nie mówić, a samej brygadzie przypiąć łatkę faszystów i oskarżyć o kolaborację z Niemcami. Czasy się zmieniły, łatka została. I tu właśnie wkracza Elżbieta Cherezińska, która przekopała się przez stosy dokumentów i wspomnień, by zaprezentować swoją wizję wydarzeń, i która pisze tak, że nie sposób się od jej powieści oderwać.

Akcja zaczyna się już w 1939 roku. Dramatyczne wydarzenia kampanii wrześniowej, chaos informacyjny, nieudolność dowództwa, oczekiwanie na pomoc aliantów. Mało kto widzi, że zagrożenie nadchodzi też ze wschodu. Przepychanki polityczne, dezorientacja żołnierzy i społeczeństwa, niedowierzanie w to, co się dzieje. Pomału zaczynamy orientować się kto jest kim w poszczególnych organizacjach, poznajemy głównych bohaterów – ich pochodzenie, losy i drogę, która zawiodła ich do Brygady Świętokrzyskiej. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo warto je po prostu poznać. Większość akcji dzieje się jednak w latach 1942-45, kiedy oddziały rosną z dnia na dzień, a wszystko to wiąże się z coraz większą odpowiedzialnością, bo dowódcy chcą żołnierzy nie tylko wyżywić, lecz spróbować ocalić przed zbliżającą się armią sowiecką, stąd decyzja o wyprowadzeniu ich z okupowanej Polski i próbie przedarcia się do aliantów. A w tle prawdziwa panorama społeczeństwa polskiego w obliczu terroru i wojny, różne postawy i przekonania rodaków, losy tych, których prześladował pech i tych, którym dopisało szczęście.

Legion czyta się świetnie. To powieść niezmiernie dynamiczna, napisana obrazami i krótkimi scenami, sprawiającymi wrażenie wycinków rzeczywistości, pełna żywych i realistycznych dialogów. Wszystko to sprawia, że bez trudu dałoby się ją przenieść na mały ekran i nie wątpię, że serial na niej oparty mógłby zyskać popularność nie mniejszą niż Czas Honoru. Ale nie wiem, czy chciałabym takiego serialu. Faktem jest, że Cherezińska, pisząc o Brygadzie Świętokrzyskiej i Narodowych Siłach Zbrojnych przywraca nam kawał zapomnianej historii, pokazując jednocześnie chaos, rozczłonkowanie i zróżnicowanie obecne w polskim podziemiu. Do kogo się przyłączyć, komu zaufać – trudne to były wybory dla szarych ludzi, niekoniecznie ideologicznie zaangażowanych, którzy chcieli działać przeciwko okupantowi. Nic dziwnego, że często ważniejsze od sporów politycznych okazywały się przypadek i charyzma poszczególnych dowódców, za którymi żołnierze szli w ogień. Polityka polityką, a rzeczywistość partyzancka w kieleckich lasach to zupełnie co innego. Pokazanie tego mechanizmu na pewno się Cherezińskiej udało. Ale. No właśnie, ja widzę w tej powieści spore ale.

Rozprawiając się z czarną legendą, Cherezińska stworzyła inny mit – dla odmiany biały. Członkowie NSZ jawią się jako ludzie, niepozbawieni wprawdzie ludzkich słabości, ale jednak w moim odczuciu wyidealizowani. Bronią ludności cywilnej przed oddziałami partyzantki komunistycznej, złożonej głównie z bandytów trudniących się rabunkiem. Chłopi dobrowolnie i w sumie ochoczo dzielą się z nimi zapasami, widząc w nich jedynych sprawiedliwych przedstawicieli wojska polskiego, walczącego z wrogiem. Równie skwapliwie oddają im się dziewczęta, bo chłopaki są dzielne, jurne i pełne fantazji. Ich antysemityzm, deklarowany zresztą bardziej przez dowódców wywodzących się z ONR, jest bardziej „programowo-teoretyczny” niż stosowany w praktyce, bo nieraz ratują Żydów z tarapatów, współpracują z nimi, pozwalają przyłączyć się do oddziału. Wierzę, że tak się mogło zdarzać, bo łatwiej nienawidzić jakiegoś abstrakcyjnego Icka z pejsami niż umęczonego i zaszczutego człowieka z krwi i kości. Żydzi byli ok, jeśli działali na rzecz Polski i nie wspierali komunizmu. Ale takie odcięcie Brygady Świętokrzyskiej od antysemityzmu, nacjonalizmu, i w ogóle ideologii innej niż miłość do ojczyzny wydaje mi się uproszczeniem. I nie daje mi spokoju myśl, co by się stało, gdyby „bękarty wojny” Cherezińskiej rzeczywiście wojnę wygrały i decydowały o kształcie powojennej Polski: co stałoby się z postulatami ich politycznych liderów o ultrakatolickim państwie bez Żydów? Czy doświadczenia wojenne by je zmieniły, czy też wróciłyby jak mało chwalebny bumerang?

Pomimo tych „ale”, Legion przeczytać warto. Choć może nie bezkrytycznie. Elżbieta Cherezińska opowiada historię żołnierzy, unikając tonu martyrologicznego patosu i już za to ma u mnie olbrzymi plus. To historia żołnierzy, którzy walcząc o ojczyznę, nie zginęli dzięki pragmatyzmowi charyzmatycznych dowódców, i których zuchwałe akcje postanowiono wymazać z historii. Już samo uświadomienie sobie tego faktu sprawia, że zaczynamy zastanawiać się, jak wiele jest białych plam w naszej historycznej narracji i jak bardzo zależy ona od widzimisię zwycięzców. I nawet jeśli nie do końca się z wizją autorki utożsamiamy, możemy szukać dalej, układać sobie w głowie historię, traktując jej głos jak jeden z elementów układanki, do której warto dołożyć też inne puzzle – dylematy żołnierzy walczących w armii generała Berlinga, antysemityzm polskiego społeczeństwa i różne postawy w obliczu zagłady Żydów, kolaborację z wrogiem, by zapewnić przetrwanie najbliższych i wiele, wiele innych. Trudna to układanka, złożona z licznych pozornie sprzecznych elementów. Trudno ją od razu ogarnąć wzrokiem i zrozumieć, ale warto o niej pisać. I warto czytać.