Dajmy szansę Piastom, czyli “Niewidzialna korona” Elżbiety Cherezińskiej

Na początek, kilka pytań do tych z Was, którzy już przeczytali Niewidzialną koronę Elżbiety Cherezińskiej. Czy książka wciągnęła Was tak, że zaniedbaliście jakieś sprawy, które w żadnym wypadku nie powinny zostać zaniedbane? Czy pod koniec lektury stosowaliście przeróżne triki, by odwlec nieuchronny moment, kiedy przewrócicie ostatnią kartkę? Czy Piastowie i ich losy wtargnęli do Waszych myśli i bezpardonowo zawładnęli wyobraźnią? Czy pod odłożeniu książki rzuciliście się do komputera, by sprawdzić czy słychać już coś o kolejnej części? Czy obiecaliście sobie, że przeczytacie wszystko, co wyjdzie spod pióra autorki? Czy napisaliście do niej, by jej o tym powiedzieć? Bo wiecie, jeśli chodzi o mnie, to odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi TAK.

niewidzialnakoronabiext25220093

Cóż takiego jest w prozie Cherezińskiej, że działa na mnie jak magnes? Już Korona śniegu i krwi zachwyciła mnie mnogością wątków i wyrazistością postaci historycznych, którym nadano tak indywidualny rys, że po prostu żyją własnym życiem. O dziwo, Niewidzialna korona jest lepsza. Tym razem fabuła koncentruje się wokół księcia kujawskiego Władysława, zwanego później Łokietkiem, który trochę przypadkiem odziedziczył koronę po Przemyśle II – pierwszym królu Polski zjednoczonej po rozbiciu dzielnicowym. Ale Władek, o którym pisze Cherezińska, to jeszcze nie ten dojrzały i stateczny Władysław, co to połączył Małopolskę z Wielkopolską, stwarzając podwaliny królestwa, lecz charyzmatyczny, choć trochę zaściankowy wódz-zabijaka, skłonny do bitki i do wypitki. Często działa pod wpływem impulsu, jest odważny i mało przewidywalny, ale niewystarczająco doświadczony, by przejrzeć polityczne i strategiczne intrygi snute przez bardziej wytrawnych graczy, czyhających tylko na jego potknięcia. Władek, który lepiej się czuje w okolicznych kniejach, ganiając z towarzyszami za jeleniami niż w otoczeniu możnowładców, popełnia błąd za błędem i drogo przyjdzie mu za to zapłacić, zarówno pod względem polityczno-strategicznym, jak i osobistym. Najwyraźniej musi stracić wszystko, by zrozumieć, co tak naprawdę miał i dopiero to sprawi, że Władek zacznie się stopniowo przeobrażać we Władysława.

Ale nie samymi męskimi przygodami czytelnik Cherezińskiej żyje – co to, to nie! Dla mnie, jednym z największych atutów tej powieści jest to, że autorka „przywraca” nam kobiety, o których książki historyczne zaledwie wzmiankują lub w ogóle milczą. U Cherezińskiej stają się istotnymi uczestniczkami wydarzeń, bywają żądne władzy i rozpolitykowane, są świadome swojej pozycji i obowiązków. Często muszą znosić los gotowany im przez ojców, mężów i braci, ale zdarza się im brać go we własne ręce. Prym w wyrazistości wiedzie Mechtylda Askańska – demoniczna i groźna, obsesyjnie pragnąca władzy, świadoma wpływu swojej cielesności na mężczyzn i wykorzystująca ich by osiągnąć to, czego pragnie. Tuż po niej plasuje się piastowska królewna Ryksa, córka Przemysła II, blondwłosa piękność o ujmującej osobowości, dumna, inteligentna i uwielbiana przez otoczenie. To moje ulubione bohaterki, ale trzeba przyznać, że w powieści interesujących kobiet jest więcej: choćby takich jak Jadwiga, żona Łokietka, dzielna i rezolutna kobitka o dużym zmyśle politycznym, początkowo przez męża niedoceniana, przezabawne mniszki, które bardziej interesują się intrygami politycznymi i tajemnicami alkowy możnych tego świata niż śpiewaniem godzinek, czy w końcu kobiety Starej Krwi – poganki, mające swoje własne plany i cele związane z polską koroną.

Elżbieta Cherezińska pisze swoją piastowską epopeję z polotem i rozmachem, sprawiając, że historię, utkaną z odległych historycznych wydarzeń, czyta się jednym tchem. Dba o detale, a jej wizja średniowiecznego świata jest daleka od sielankowych wyobrażeń o przystojnych rycerzach i pięknych damach. Nie boi się dopowiadania tego, o czym kroniki historyczne milczą, dopieszcza swoich bohaterów na tyle, że przestają być dawno zmarłymi królami i książętami, znanymi z wizerunków na kamiennych nagrobkach. A na koniec dorzuca do tego wszystkiego trochę magii, czy może raczej cudowności i zjawisk nadprzyrodzonych, które mieszają się z rzeczywistością. Bo w Niewidzialnej koronie nie ma postaci przypominających Gandalfa, czy Harry’ego Pottera, a magia nie jest elementem zaczerpniętym z literatury fantasy i sztucznie dołączonym do prozy historycznej. To magia subtelna – taka, którą możemy znaleźć w pradawnych wierzeniach ludowych, legendach, czy żywotach świętych; magia przenikająca realny świat średniowiecznego człowieka, który tak wielu rzeczy nie potrafi jeszcze wyjaśnić i jest przyzwyczajony do alegorycznego postrzegania wszystkiego, co go otacza. I do takiego właśnie spojrzenia, dzięki któremu nie dziwią nas ożywające i zabójcze tatuaże czy stopniowa przemiana człowieka w smoka***, zaprasza nas Elżbieta Cherezińska, a mi wydaje się, że warto odrzucić czasem naszą współczesną, logiczną i wszystkowiedzącą perspektywę i dać się ponieść opowieści, która łączy elementy możliwe z niemożliwymi, rzeczywiste z magicznymi, i historyczne z wyobrażonymi.

*** Tak już zupełnie na marginesie, nurtuje mnie pytanie, czy ten smok zamieszka kiedyś pod Wawelem???