Lato, słońce, wakacje. Młodzież zaraz rozpocznie podróże, będzie poznawać nowych ludzi, zawierać krótkie, intensywne przyjaźnie i jeszcze mniej trwale zakochiwać się na wieki. Przynajmniej mniej więcej tak to wyglądało, kiedy byłam nastolatką. Jako że już od jakiegoś czasu nie jestem nastolatką, nie wyobrażam sobie jak można robić to wszystko w morderczy upał, kiedy na twarzy nie utrzyma się najdelikatniejszy puder, a każdy skrawek ubrania irytuje i grzeje. Na szczęście, jako stara maruda, mogę zrobić sobie mrożoną kawę i poczytać o zakochującej się w sobie młodzieży w moim chłodnym pokoju. Eleonora i Park Rainbow Rowell to idealna lektura na taki właśnie dzień.
Milvanna jest wielką, wieeeeeelką fanką okładek książek pani Rowell.
Nie ma co ukrywać, że po Eleonorze i Parku spodziewałam się lektury raczej lekkiej i bardzo przyjemnej. To przecież dała mi Fangirl tej samej autorki. Rowell znowu zabiera nas do Nebraski, gdzie poznajemy dwójkę uroczych nastolatków. Eleonora, nowa w szkole, w amerykańskim systemie, w którym popularność liczy się ponad wszystko (a przynajmniej tak każą nam wierzyć chyba wszystkie filmy i seriale), z góry skazana jest na bycie podrzutkiem. Burza rudych włosów, sylwetka raczej nie przywołująca na myśl modelek, niedopasowane i podniszczone ubrania. Los chce, że w szkolnym autobusie siada obok Parka. Smukłego chłopca z urodą odziedziczoną po koreańskiej mamie. Jeżdżą tak sobie autobusem, w ogóle nie rozmawiając. On słucha muzyki i czyta komiksy. Ona w końcu zaczyna podczytywać razem z nim. Park zaczyna dzielić się z nią komiksami. No i w końcu zakochują się w sobie.
Fanarty też są ładne. Tu: Simini Blocker.
Oczywiście, to jest historia jakich wiele, jednak Rowell dodaje do niej tyle, że książki nie chce się odłożyć nawet na chwilę (zwłaszcza jeżeli jest się dorosłą kobietą, w której nastolatka umiera tylko w koszmarne upały). Główni bohaterowie na szczęście nie są chodzącymi stereotypami, do których zdążyłam się już przyzwyczaić. Jasne, Eleonora jest inna niż jej rówieśnicy i nie do końca do nich pasuje. Nie okazuje się jednak ideałem, ma swoje wady, co czyni ją dziewczyną prawdziwą i interesującą. Do tego, szybko znajduje sobie przyjaciółki. Owszem, dalej pada ofiarą niewybrednych żartów, ale nie jest w tym osamotniona. Park z kolei, mimo że czyta komiksy, słucha mocnej muzyki i ćwiczy sztuki walki, na przekór tego, co na ogół dostajemy daj nam popkultura, jest raczej popularnym chłopakiem, za którym ogląda się kilka dziewcząt ze szkoły. Ogromnym plusem książki jest fakt, że ani Eleonora, ani Park, nie żyją w próżni. Mają rodziny, rodzeństwo a nawet dziadków. Rodzice chłopaka są chyba najbardziej zakochanym w sobie małżeństwem, trudno ich nie lubić i nie czuć zażenowania Parka, kiedy jego rodzice całują się, według niego, zdecydowanie za długo i w nieodpowiednich momentach.
Rowell w kolejnej już powieści, przy okazji tworzenia uroczej historii, porusza poważne problemy. Eleonora żyje w biedzie. Nie w skrajnym ubóstwie. W biedzie, którą tak naprawdę większość z nas zna i widzi dookoła. Jej rodzina nie należy też do idealnych. Dziewczyna żyje w ciągłym strachu przed ojczymem. Jakoś tam funkcjonuje w domu, ale raczej woli nie wchodzić z nim w żadne interakcje. Lęk Eleonory jest bardzo namacalny. I to właśnie on i przemoc panująca w jej domu stanie na przeszkodzie licealnej miłości.
Simini Blocker po raz kolejny.
No bo przecież ta miłość jest w książce najważniejsza. Rowell pokazuje uczucie tak, jak je sobie wyobrażałam w wieku lat, mniej więcej, piętnastu, kiedy trzymanie się za ręce, nie mówiąc już o pocałunku, było wyzwaniem i kamieniem milowym. Takie zakochanie, które, kiedy już okaże się odwzajemnione, będzie najprawdziwsze i na całe życie. I oczywiście pokona wszystkie przeszkody, wrogo nastawionych dorosłych, odległość i całe zło świata. Eleonora i Park pokazuje jednak, że nie zawsze jest różowo, życie czasami potrafi się skomplikować a niektórych sytuacji zwyczajnie nie da się przeskoczyć. Przy okazji jednak Rowell pokazuje, że uczucie, nawet jeżeli nastoletnie i chwilowe, wcale nie jest mniej ważne, niż na pozór poważny i dorosły związek. I (uwaga, będzie patetycznie) w sumie chyba warto o tym pamiętać. I pielęgnować w sobie wspomnienia o trzymaniu się za ręce i długich rozmowach przez telefon.