“Co nas nie zabije” (Davida Lagercrantza), to nas nie zabije

Podobno na kontynuację trylogii Millenium Stiega Larssona czekał cały świat, co mnie nieco zaskoczyło, bo ja osobiście nie czekałam. No ale skoro już ktoś zdecydował się taką książkę popełnić, to dlaczego właściwie miałabym jej nie przeczytać? – pomyślałam, zakładając od razu, że dam Davidowi Lagercrantzowi kredyt zaufania i nie będę zakładać, że wziął się za coś, za co brać się nie powinien.

6tag16470743071071702662216634624_1647074307Cirilla nie miała wygórowanych oczekiwań, więc jej nie zabiło. Cirilla zaleca takie podejście do tej książki.

W Co nas nie zabije Lagercrantz nawiązuje do pierwszego tomu Millenium w sposób oczywisty. Michael Blomkwist i jego gazeta znowu mają kłopoty – w świecie, w którym nawet poważne gazety i portale coraz bardziej się „pudelkują” nie ma miejsca na solidne dziennikarstwo śledcze. Lisbeth Salander natomiast przeprowadza pozornie niewykonalny atak hakerski na amerykańską agencję rządową. Oczywiście nie robi tego ani dla pieniędzy, ani dla zabawy – Lisbeth ma swoje własne cele, na których ujawnienie musimy poczekać. Na trop tej samej afery wpada również profesor Frans Balder, specjalista od sztucznej inteligencji i ojciec autystycznego Augusta – chłopca o ponadprzeciętnych umiejętnościach matematycznych, który jest świadkiem tragicznych wydarzeń i którego przez przypadek ratuje Salander. Losy tej trójki splatają się, gdy próbują stawić czoło płatnym mordercom, nieuchwytnym przestępcom operującym w wirtualnym świecie i globalnemu złu. Fabuła, jak to w thrillerze, trzyma w napięciu i właściwie się broni, jeśli nie mamy w stosunku do niej zbyt wygórowanych oczekiwań.

Autor próbuje też dotykać istotnych problemów społecznych, co było niezaprzeczalną siłą trylogii Larssona. Mamy więc bezbronnego autystycznego chłopca, mamy kobietę uwikłaną w toksyczny, pełen przemocy związek. Tylko że to, co u Larssona zmuszało do refleksji, u Lagercrantza jest potraktowane dość instrumentalnie i sztampowo. Świat kreowany w tej powieści to również świat, w którym wszyscy jesteśmy nieustająco inwigilowani, a agencje które mają strzec naszego bezpieczeństwa nadużywają swoich wpływów. Bez wątpienia nośny temat w czasach, gdy dobrowolnie poświęcamy prywatność i ochoczo dajemy dostęp do naszego życia znajomym i nieznajomym w sieci, rzadko, jeśli w ogóle, zastanawiając się nad konsekwencjami. Z tymże i tu nie zadrżałam z trwogi i nie zmieniłam wszystkich haseł. Może dlatego, że zrobiłam to wcześniej, po obejrzeniu pierwszego sezonu Mr Robota, w którym wizja świata wielkich korporacji i hakerów naprawdę uderza.*

Wojciech Orliński stwierdził, że Lagercrantz „sprawnie imituje styl Larssona, w jego książce jest wszystko, co trzeba”. Cóż, darowałam sobie przeprowadzenie porównawczej analizy stylistycznej. Widzę natomiast wyraźnie, czego w Co nas nie zabije nie ma. Otóż nie ma Lisbeth Salander. Owszem, jest gwiżdżąca na normy społeczne hakerka w czarnej skórzanej kurtce. Problem w tym, że w niektórych scenach bardziej przypomina Czarną Wdowę, która się kulom nie kłania, niż złożoną, niebezpieczną outsiderkę, jaką była wcześniej. Niby schemat jej działania został zachowany, niby autor próbował odwzorować oryginał, ale to nie skórzana ramoneska, tatuaże i kolczyki czyniły z Lisbeth Lisbeth. Niestety.

W telegraficznym skrócie, Co nas nie zabije nie zabiło. Ani mnie, ani autora, ani siebie. To dość sprawnie napisany thriller z kilkoma ważnymi tematami w tle, dobrze wpisujący się w skandynawską konwencję. Wprawdzie można było zostawić w spokoju Bloomkvista i Salander i napisać własnych bohaterów, ale czy wtedy miliony egzemplarzy rozchodziłyby się jak świeże bułeczki?

*Mistrzostwo świata również jeśli idzie o sposób serialowej narracji, bez wahania polecam.

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu Czarna Owca.