Wieść gminna niesie, że wydawnictwo Mag, które wydało już ponownie trylogię Skrytobójcy (o której pisałam jakiś czas temu) Robin Hobb i właśnie robi to samo z trylogią Złotoskóry tej samej autorki, nie do końca jest zainteresowane wznowieniem serii o Kupcach i ich żywostatkach. Czy może raczej, że uzależnia decyzję o ponownym wydaniu tej ostatniej trylogii od powodzenia dwóch poprzednich. Drodzy decydenci z Wydawnictwa Mag, zwracam się do Was z pytaniem: prawda to, czy nie? Niezmiernie cieszy mnie, że Skrytobójca i Złotoskóry wracają, bo to kawał dobrej fantasy jest, ale … No cóż, w moim rankingu to właśnie książki o żywostatkach są najlepsze – najlepiej skonstruowane, najoryginalniejsze pod względem fabuły, pełne najciekawszych bohaterów, a właściwie bohaterek. Czy Wy, moi drodzy, tego nie widzicie? Czy nie zauważyliście, że bez Żywostatków, część wydarzeń ze Złotoskórego ulegnie spłyceniu? Czy też może sądzicie, o co naprawdę nie chcę Was podejrzewać, bo musiałabym przestać Was lubić, że pełnokrwiste bohaterki fantasy sprzedają się słabiej od bohaterów?
Jak widzicie część pierwsza jest po angielsku. Da się wydać w jednym tomie? Da się.
No dobra, to by było na tyle, jeśli chodzi o zapytania, zapewne czysto retoryczne, bo na odpowiedzi w sumie nie liczę. Przejdźmy więc do konkretów. Na trylogię Kupcy i ich żywostatki składają się Czarodziejski statek, Szalony statek i Statek przeznaczenia, przy czym każda z książek została, zgodnie z niezrozumiałą dla mnie modą, rozbita na dwie części. Rzecz dzieje się w tym samym uniwersum, co trylogia Skrytobójcy, tyle że na południu, w Bingtown – Mieście Wolnego Handlu, wyrosłym na niegościnnych Przeklętych Brzegach dzięki uporowi, przedsiębiorczości, sile ducha i zdolnościom asymilacyjnym pierwszych osadników, których potomkowie dorobili się niezłych fortun i wiodą wygodne, a nawet wystawne, życie. Fortuny rodów Pierwszych Kupców w dużej mierze zależą od żywostatków, magicznych i niezmiernie kosztownych żaglowców zbudowanych z czarodrzewu, dostępnego jedynie w Deszczowych Ostępach. Czym różnią się żywostatki od innych jednostek pływających? Ano, budulcem właśnie. To on sprawia, że żaglowce te po pewnym czasie ożywają, zyskują świadomość, przejmują wspomnienia i doświadczenia kapitanów, którzy odeszli na ich pokładach. Potrafią ostrzegać przed niebezpieczeństwem i pomagać załodze w żeglowaniu, są jednak głęboko związane z rodziną, do której należą i potrzebują, by jeden z jej przedstawicieli zawsze znajdował się na pokładzie.
Vivacia, należąca do rodziny Vestritów, budzi się do życia, gdy patriarcha rodu i kapitan w jednej osobie umiera na jej pokładzie. Althea, jego córka i typowa chłopczyca, wychowująca się praktycznie na pokładzie statku, wydaje się być jego naturalną następczynią, ale statek zostaje oddany w ręce jej szwagra, bo przecież kobiecie nie wypada. Vestritów na pokładzie będzie z kolei reprezentował jej młodszy kuzyn, Prawy, który miał zostać kapłanem i wcale, a wcale nie cieszy się z losu, do którego zmusza go ojciec. Czy może wyniknąć z tego coś dobrego dla kogokolwiek? Althea na pewno się nie podda i będzie ze wszystkich sił dążyć do odzyskania statku, Prawego też czeka sporo traumatycznych przygód, bo Robin Hobb nie waha się stawiać swoich bohaterów wobec trudnych wyborów i często każe im cierpieć. Los Vivacii, zmuszonej do przewożenia niewolników i będącej świadkiem niejednej tragedii, również uczyni ją statkiem innym, niż początkowo się zapowiadało. Jesteśmy wypadkową naszych doświadczeń, zdaje się mówić autorka.
Kupcy i ich żywostatki to trylogia, w której palmę pierwszeństwa otrzymały kobiety. Nie tylko Althea, która od samego początku decyduje się wziąć swój los we własne ręce, walczyć i udowodnić całemu światu, że wbrew konwenansom i uprzedzeniom zasługuje na Vivacię. Na uwagę zasługują również, Ronica – matka rodu Vestritów, niezłomna, odważna i przedsiębiorcza kobieta walcząca o dobro rodziny, Keffria – uległa, pokorna i myszowata siostra Althei, a jednocześnie żona Kyle, który staje się właścicielem żywostatku, by ocalić rodzinę od finansowej katastrofy, i Słodka – córka Kefrii, nieznośna, irytująca, skoncentrowana wyłącznie na sobie i podbojach sercowych nastolatka. Brzmi sztampowo? Być może, przeczytajcie jednak tę trylogię, by przekonać się, jak niejednoznacznie kreuje te postaci Robin Hobb. Althea, wbrew oczekiwaniom, nie staje się wybawicielką rodziny, odnajduje za to osobiste szczęście, kiedy już nauczy się, że nie musi zaprzeczać kobiecości, by być silną i niezależną, Ronica popełnia błędy, za które trzeba będzie słono zapłacić, Keffria musi nauczyć się samodzielnie działać i okazuje się dobra w swojej nowej roli, a trzpiotowata Słodka dorasta i staje się zmysłową, świadomą siebie kobietą kluczową dla opowieści. Bohaterek drugoplanowych jest jeszcze więcej. Ba, w Kupcach i ich żywostatkach, nawet smok jest smoczycą – próżną, zdeterminowaną odbudować swój gatunek za wszelką cenę istotą. Czy to możliwe skoro jest jego jedyną, żyjącą przedstawicielką?
Rozpisuję się tu o kobietach, bo pełnią tu rolę pierwszoplanowe i nie są kwiatkami, wpiętymi do butonierek walecznych rycerzy*. Ale u Robin Hobb, nie ma postaci jednoznacznych i panowie również są tu wielowymiarowi. Postaci na pierwszy rzut oka pozytywne nie są wolni od wad i ułomności, a czarne charaktery potrafią wydać się sympatyczne i wzruszać. Mogłabym tak długo, ale ponieważ wpis mi się rozrasta, sami musicie to sprawdzić, bo zaprawdę powiadam Wam warto.
Co mnie w powieściach Robin Hobb urzeka to fakt, że pomimo wykorzystywania dobrze znanych w fantasy wątków, udaje jej się wymknąć schematyczności. Doskonale widać to na przykładzie wieloaspektowej charakteryzacji bohaterów, którzy nie są pionkami, lecz aktywnymi graczami. W Kupcach i ich żywostatkach nie występuje praktycznie motyw nieuchronnego przeznaczenia. Bohaterowie i bohaterki nie są tu zabawkami w rękach bogów, choć ich wybory i podejmowane działania mają niebagatelny wpływ na przyszłość świata. Ukształtowani przez doświadczenia z przeszłości, często traumatyczne (na przykład, gwałt czy wykorzystywanie seksualne), muszą się z nimi uporać, by dojrzeć. Zmiana, metamorfoza, transformacja – to przewodni motyw tych powieści, zauważalny i na poziomie poszczególnych bohaterów i narracji jako takiej. Co istotne, transformacja ta jest możliwa dopiero po zaakceptowaniu przeszłości, nawet tej traumatycznej. Wypieranie negatywnych doświadczeń nie prowadzi do niczego dobrego. Zapomnienie nie przynosi ulgi.
W moich oczach dużą zaletą tej trylogii jest również odejście od pierwszoosobowej narracji, charakterystycznej dla Skrytobójcy, i prezentowanie wydarzeń z wielu punktów widzenia. W efekcie, fabuła wydaje się bardziej dynamiczna i wielowymiarowa, możemy śledzić wydarzenia dziejące się w różnych miejscach, wątki płynnie się przeplatają i wzajemnie uzupełniają. Zabieg ten pozwala również autorce przekazać mnóstwo szczegółów dotyczących historii, społeczeństwa i magii kreowanego przez nią świata, nie nużąc i unikając jednostajności. Wyobraźcie więc sobie Miasto Wolnego Handlu, które dojrzewa do zmiany i stoi w obliczu rebelii wobec dotychczasowego porządku rzeczy, Deszczowe Ostępy, zamieszkiwane przez potomków Pierwszych Kupców, płacących za swe bogactwo zbudowane na czarodrzewie i magicznych przedmiotach deformacjami ciała i bezpłodnością, żywostatki żeglujące po morzach, zamieszkanych przez olbrzymie, trujące i śmiercionośne węże, piratów, którzy wyzwalają z oków niewolników.
Gwarantuję, że ta opowieść wciąga od początku i trzyma w napięciu do samego końca, który przychodzi trochę za szybko. Tak właśnie bywa z książkami, od których nie sposób się oderwać. Sprawdźcie koniecznie.
—
* Nie ukrywam, że robię to celowo. I pozwolę sobie zacytować Robin Hobb, żeby było jasne dlaczego. Otóż, “sposób mówienia staje się sposobem myślenia” (Statek przeznaczenia, cz. 1, str. 318). Życzę sobie więcej takiego sposobu mówienia o kobietach w literaturze popularnej, życzę sobie mniej paprotek i kwiatków w butonierkach.