Ta notka będzie dla mnie wyjątkowo trudna, więc na starcie proszę o wyrozumiałość. A trudna będzie, bo, po pierwsze, może się nie zorientowaliście, ale pisałyśmy tu z Grendellą dość dawno, a przełamanie się do pisania na nowo wcale nie jest takie proste; po drugie, znowu przeczytałam książkę, której nie chcę zrobić krzywdy, i do której zachęcam wszystkich. Postanowiłam sobie zaraz po jej zakupie, że jeśli nie przełamię się wcześniej, to o niej będę musiała napisać i nie będzie takiej siły, która mnie powstrzyma (lub też która pomoże mi znaleźć wytłumaczenie dla mojego lenistwa, jak kto woli). No więc wracam, z Ann Leckie i Zabójczym Mieczem, czyli kontynuacją Zabójczej Sprawiedliwości.
Akcja Zabójczego Miecza zaczyna się w zasadzie prawie bezpośrednio po wydarzeniach poprzedniej powieści. Breq, teraz kapitan floty, świadoma wewnętrznego konfliktu Anaander Minai, wyrusza ze swoim statkiem na prowincję. Tam jest świadkiem, a w pewnym sensie również przyczyną, problemów i intryg. Breq dostrzega na Athoek niesprawiedliwość jaka panuje w układzie. Widzi dysproporcje w warunkach życia cywilizowanych obywatelek i skolonizowanej ludności, zachłanność ludzi na wysokich stanowiskach, brak jakiejkolwiek troski o mieszkańców. Nie godząc się z panującymi powszechnie zasadami, Breque stara się, raz mniej, raz bardziej spektakularnie, naprawić system. Nie trzeba w zasadzie dodawać, że raczej nie przysparza jej to przyjaciół w gronie ludzi zajmujących wysoką pozycję społeczną, którzy faktycznie mogą coś zmienić, a którzy wcale nie chcą zrzec się swoich zysków (niespodzianka, prawda?).
W Zabójczym Mieczu akcja na pozór toczy się wolniej, spokojniej. Może dlatego, że głównym impulsem do działań nie jest już zemsta, lecz chęć naprawienia wyrządzonych szkód i krzywd. I tych, których przyczyną były podboje, i tych spowodowanych przez Breq (pamiętamy jeszcze o porucznik Awn, prawda?). Świeżo upieczona kapitan chce wprowadzić w układzie zmiany i to właśnie ta potrzeba napędza akcję. W zasadzie każde wydarzenie wynika bezpośrednio z poprzedniego. Dzięki temu możemy przyjrzeć się światu, ludziom, różnicom w kulturach, by dojść do wniosku, że społeczeństwo Radch, po wielu latach od podbojów, nie jest ani jednolite, ani pogodzone z sytuacją, która została mu narzucona. Widzimy rytuały żałobne, przemoc domową i nadużycia; widzimy pracę zwykłych ludzi, ich podejście do seksu, stroje, zasady i pozory tak ważne podczas spotkań towarzyskich; widzimy podziały, nielegalny handel i urywki z życia żołnierzy, pracowników plantacji, mieszkańców Podogrodu. Wiele z tego możemy poznać dzięki połączeniu Breq z Łaską Kalr (statkiem, którym dowodzi) i stacją Athoek. Przy czym, nie da się ukryć, że są to dla Breq tylko drobniutkie skrawki w porównaniu z tym co widziała jako Esk Jeden.
No właśnie. Breq już nie jest częścią czegoś większego. Nie ma swojego statku (czyli, w zasadzie, reszty siebie), nie jest człowiekiem, nie przynależy do nikogo i do niczego. Jest to dość ciekawe dla czytelnika: w Zabójczej Sprawiedliwości retrospekcje Breq pozwalały na spojrzenie na jedną sytuację z wielu perspektyw dzięki serwitorom i statkowi, którego było częścią. W Zabójczym Mieczu zemsta się dokonała a Breq nie wraca już do przeszłości. Teraz widzimy wydarzenia tylko jej oczami, więc to oczywiste, że nie możemy dostać pełnego, kompletnego obrazu a raczej jego niewielką część. Do tego nieobiektywną część, podsyconą emocjami. Samotności Breq towarzyszy tęsknota. Straciła kawał siebie i jest świadoma, że nigdy nie uda jej się zaspokoić pustki i swoich potrzeb. Do tego udaje kogoś, kim nie jest, o czym wie tylko Seivarden i medyczka służąca na Łasce. Mam wrażenie, że nawet gdyby odgrywała człowieka tak świetnie, że zgłosiłaby się do niej Akademia, by wręczyć jej honorowego Oscara, Breq już nigdy nie poczuje się pełna i kompletna. I, przyznaję, smuci mnie to chyba bardziej niż powinno.
PS Idźcie i czytajcie tę książkę. Mimo że wpis nie jest jej godzien. Niemniej jednak musiał powstać, bo cisza na blogu wywoływała w Milvannie “ataczki paniczki”.