Jakiś czas temu odkryłam serwis NETFLIX*. Powiedzmy, że dalej go testuję i ciągle zastanawiam się, czy chcę zainwestować w niego moje ciężko zarobione pieniądze. Nie będę tu jednak rozważać, czy oferuje on wiele, niewiele, czy koszt jest adekwatny do zawartości. Natknęłam się tam ostatnio na coś o czym głośno było na początku ubiegłego roku (tak, wiem, wyznaczam trendy), a mianowicie na serial dokumentalny Making a murderer. I jest to historia, która mnie zmiażdżyła.
Dzięki reżyserkom, Laurze Riccardi i Moirze Demos, poznajemy ciężką historię rodziny Averych, właścicieli złomowiska w Monitowoc, gdzieś w Wisconsin. Funkcjonują trochę z boku, nie angażując się w życie społeczności. Nie do końca pasują do mieszkańców. Pewnie rodzina jakich w USA wiele i nigdy nie usłyszelibyśmy o nich, gdyby nie Steven. Otóż 22-letni Steven zostaje skazany na za napaść na tle seksualnym, przestępstwo, którego nie popełnił, co podkreśla na każdym kroku. Mimo alibi, trafia do więzienia na ponad trzydzieści lat. I dalej twierdzi, że jest niewinny. W końcu wychodzi po osiemnastu latach, uniewinniony, dzięki rozwojowi technologii i możliwości zbadania na nowo próbek DNA. Walczy o ponad o ponad trzydzieści milionów odszkodowania. Po dwóch latach znika Teresa Halbach, młoda fotografka, która znała Stevena. I tym razem Avery zostaje oskarżony o popełnienie kilku zbrodni, w tym morderstwo. Słusznie?
Okres od uniewinnienia Stevena do kolejnego procesu, jego przebiegu i zakończenia, śledzimy dość dokładnie. Mamy nagrania rozmów telefonicznych z więzienia, proces, zapis policjantów przesłuchujących podejrzanych (używam tu liczby mnogiej, bo o współudział oskarżony zostaje również nastoletni siostrzeniec Stevena). Widzimy działania policji, prokuratury i adwokatów, przy czym nie są one wspomnieniami a zapisem wydarzeń z okresu 10 lat – to właśnie tyle czasu reżyserki spędziły pośród członków klanu Averych. Dostajemy więc szansę, by przyjrzeć się temu, jak może działać ogromna machina systemu sprawiedliwości w Stanach Zjednoczonych. Otóż może nie działać. Przyznając nawet, że dokument nie jest na pewno w pełni obiektywny, łatwo zobaczyć jak wiele działań policji i prokuratury nie przebiegało tak, jak powinny. Czy, na przykład, nie powinien budzić chwili zastanowienia dowód, który został odnaleziony po kilku dniach przeszukiwania domu podejrzanego? Dodajmy, że leżał on w zasadzie „na widoku”, a jako pierwszy podniósł go policjant zamieszany w poprzednią sprawę Stevena. Czy nie dziwi lub nie oburza przesłuchiwanie nastoletniego, mocno ograniczonego w rozwoju chłopaka, któremu nie towarzyszy ani matka, ani, co ciekawsze, adwokat? Przy czym, umówmy się, nie jestem specjalistką od procedur, ale nawet mi niektóre błędy wydają się niewybaczalne.
To właśnie między innymi przez te błędy pojawiają się więc wątki, dość liczne zresztą, które sprawiają, że historia Stevena Avery’ego i jego rodziny jest przerażająca. To chyba dlatego, że możliwe są tu tylko dwa rozwiązania. Pierwsze jest proste: Steven nie jest mordercą. Nie zabił; po raz kolejny został oskarżony o zbrodnię, której nie popełni; po raz kolejny został oszukany przez władzę, policję, prokuraturę, cały system sprawiedliwości. Do dziś zresztą przekonani są o tym dogłębnie jego byli adwokaci. Nie ma nic poza coraz starszymi rodzicami, zszarganą reputacją i zniszczonym życiem, a prawdziwy zbrodniarz ciągle pozostaje na wolności. Drugie też jest proste: Steven jest mordercą. Mordercą, który zyskał popularność, wsparcie rzeszy odbiorców serialu, organizacji, prawników. Jednocześnie rodzina Teresy musi przeżywać koszmar na nowo. Zrobiliśmy sobie z zabójcy symbol bezduszności państwowych struktur i niesprawiedliwości. Mam wrażenie, że oba scenariusze są okropne i winę za tę sytuację ponosi kulawy system.
Tak naprawdę, jak kończy się historia, można szybko sprawdzić w sieci. Można też sprawdzić, że reżyserki pomijają niektóre fakty lub przedstawiają je jako nie do końca ważne. Sprawa natomiast toczy się dalej i jest na tyle poruszająca, że spędziłam już dobrą godzinę, opowiadając Grendelli z czego wynika moje rozdarcie. Bo sama nie wiem, czy widzę w Stevenie ofiarę czy kata.
*Tak, zdaję sobie sprawę z faktu, że mogę być jedną z ostatnich osób, które ciągle sprawdzają NETFLIXa. No, jest jeszcze Grendella.